Z widokiem na Pireneje, czyli Francja w czasach zarazy 2020
Intuicja mówi mi, że lada moment będzie kolejny cyrk, czyli lockdown 2. Trzeba uciekać! Po lecie spędzonym w Polsce, co było dla mnie swoistą nowością, czas na kolejną podróż. Dlaczego tam?
Oto jestem. Dotarłam. Pomimo obaw, że w ostatniej chwili któryś z moich lotów zostanie odwołany, wszystko przebiegło zgodnie z planem. Na lotnisku w Bordeaux wita mnie Rebecca i Francja w czasach zarazy.
Tym razem jestem na południu Francji niedaleko granicy z Hiszpanią, blisko Kraju Basków. Z ogrodu roztacza się widok na łąki i pola, a w oddali (czasem) majaczą Pireneje. Niestety, tylko czasem, bo kiedy są wyższe temperatury, nie widać nic. Dopiero przy bardziej rozrzedzonym powietrzu można dostrzec kontury gór w oddali. Przez 2 pierwsze dni zatem nie było widać za wiele, bo było parno i gorąco (ok. 30*C)
Przyjechałam na zaproszenie Brytyjki Rebeki, która mieszka tutaj od 8 lat. Wcześniej rezydowała we Włoszech. Rebecca już w mailach wydała mi się bardzo rozsądną, życzliwą i rozumiejącą ideę workawaya osobą; z jej wiadomości promieniowała jakaś bardzo pozytywna energia, która przekonała mnie, że warto skorzystać z jej zaproszenia.
To ona powitała mnie na lotnisku w Bordeaux, skąd udałyśmy się do jej wiejskiego domu, przerobionego ze starej stodoły w Saint-Loubouer.
Mieszkam z nią, Xabim – jej 7-letnim synem oraz partnerem Rebeki, Vincentem, który do domu przyjeżdża w weekendy. Na co dzień pracuje w Biarritz i tam też mieszka w swoim mieszkaniu, z którego kiedyś być może skorzystam podczas weekendowej wizyty.
Dostałam w używanie mały przytulny pokoik (w zasadzie każda z 3 sypialni w domu jest mała i przytulna), natomiast część wspólną stanowi duży salon i kuchnia. Na poddaszu znajduje się też atelier Rebeki, ponieważ jest artystką i tam oddaje się swojej pracy twórczej.
Pierwsze dni są bardzo lajtowe, Nazajutrz po moim przyjeździe przy porannej kawie poznałam ojca Rebeki, Stephena, który został poprzedniego wieczora z Xabim, kiedy Rebeka pojechała po mnie na lotnisko. Stephen mieszka godzinę jazdy stąd, gdzie ma swój dom z basenem oraz kilka innych domów….
Zrobiłyśmy spacer po okolicy, a jest tu dość sporo leśnych i polnych ścieżek spacerowych. Potem pojechałyśmy do miasteczka na zakupy ( w sklepach obowiązuja maski :/) cały czas rozmawiając o różnych ciekawych, w tym nieoczywistych, rzeczach. Wczoraj przy lunchu tak się zagadałyśmy i straciły rachubę czasu, że Rebecca w ostatniej chwili zorientowała się, że powinna jechać po Xabiego do szkoły i wyskoczyła jak z procy, widząc, która jest godzina:)
Pozbierałam też w ogrodzie figi, jabłka i gruszki, aby zrobić z nich dżemy, musy i sosy w dniu kolejnym. W ogrodzie są też przepyszne pomidory, które mają w sobie 100 % pomidora w pomidorze, oraz orzechy włoskie i laskowe, wykorzystane dziś w sałatce.
Podróżnicze (i nie tylko) historie Rebeki są tak niesamowite, że moje mogą się przy nich schować. Przekonuję ją więc, aby napisała książkę, która na pewno stanie się bestsellerem.
Kiedy zapytałam ją, jak opisuje znajomym ideę workawaya, aby wyjaśnić, kim jestem, mówi, że dla niej to „cultural exchange and giving shelter to fellow travellers”, co mi akurat bardzo odpowiada.
W piątek przyjechał też Vincent i spędziliśmy sympatyczny wieczór przy winie. Na kolację zrobiłam risotto, które wszystkim – zwłaszcza Xabiemu – bardzo smakowało, a to dobry znak, kiedy dzieci lubią Twoje jedzenie;) Wszyscy byli zaskoczeni, ale on po prostu wymiótł wszystko z talerza:)
C.D.N.
Jeśli ten wpis okazał się dla Ciebie przydatny, możesz mnie wesprzeć, zapraszając na wirtualną kawę :). Bloga finansuję sama, jak widzisz – nie ma tu irytujących reklam, brak też sponsora.TABLICA OGŁOSZEŃ: zerknij też tutaj, bo może warto?
- Alternatywa zawodowo-podróżnicza: Workaway
- E-book: Jak tanio podróżować
- Język angielski: indywidualne lekcje online
- Praca zdalna: pomysły na pracę online
- Krótsze wpisy i zdjęcia znajdziesz na: Facebook, Instagram