Grand Prix Formuły 1 – Sepang, Malezja 2012
Zawsze na pograniczu marca i kwietnia wspominam pewną szaleńczą wyprawę przed laty do Azji, Nowej Zelandii i Australii. 9 lat temu, tego dnia, czyli 25 marca doświadczyłam najbardziej nieprzyjemnego akustycznie wydarzenia, jakim jest wyścig Formuły 1. Jak było i czy było warto – czytaj w opisie.
Dziś wyruszamy na tor Sepang, aby obejrzeć wydarzenie pt.: Grand Prix Formuły 1.
Ponownie w ramach wspomnień postanowiłam napisać o tym, co się wydarzyło 9 lat temu 25 marca. To kontynuacja poprzedniego wpisu o naszym krótkim pobycie w Malezji. Tym razem jest to wydarzenie sportowe- Grand Prix Formuły 1 na torze wyścigowym Sepang pod Kuala Lumpur.
Zawsze między połową marca a połową kwietnia bierze mnie na wspominki i odtwarzam naszą szaleńczą wyprawę przed laty do Azji Pd.-Wsch., Nowej Zelandii i Australii.
O 13-tej wyruszamy na tor Sepang. Od naszego hotelu to niedaleko, ale jedyny sposób, żeby się tam dostać w miarę swobodnie to znów teksi. Za to z powrotem będziemy wracać autobusem i to dopiero będzie wyzwanie! 🙂
Tor wyścigowy znajduje się tuż koło lotniska, dlatego podczas wyścigów zdarzają się ciekawe ujęcia: rajd, helikopter z powietrza, który filmuje imprezę i w oddali startujące samoloty.
Na Grand Prix F1 przyjeżdża średnio ok. 50 tys. ludzi. Łatwo więc sobie wyobrazić rozmach i wielkość tej imprezy. My mamy miejsca w sektorze C2, co oznacza, że od wejścia głównego musimy się jeszcze przemieścić na piechotę jakiś kilometr. Mamy miejsca pod dachem, ale bez siedzeń. Tutaj wszyscy siedzą na 'glebie’.
Wszystko ma się zacząć o 16-tej. Po drodze różni panowie i panie sprzedają zatyczki do uszu, ale ja nieświadoma tego, co mnie czeka, rezygnuję z zakupu. W końcu chodzi się na koncerty i też jest głośno, no nie?;) Oczywiście później tego srogo żałuję, bo huk jest nieprawdopodobny i niemiłosierny, po godzinie zaczyna mnie boleć głowa, więc uszy przytykam palcami lub chusteczką higieniczną 🙂 Szczerze mówiąc, jest to najgorsze i najbardziej nieprzyjemne akustycznie doznanie, jakiego do tej pory doświadczyłam.
Ciekawe, jaki uszczerbek na słuchu pojawia się po 2 godzinach oglądania F1 na żywo. Inna sprawa, że takie zatyczki powinien każdy obowiązkowo dostać w pakiecie z biletem. No cóż…Następnym razem będę mądrzejsza:) Chociaż obawiam się, że następnego razu nie będzie.
…i wystarczy 🙂
Po drodze do naszego sektora przy toalecie obserwuję osobliwą scenę – kilku mężczyzn ( są to niewątpliwie muzułmanie ) tuż przed wejściem do toalety odprawiają modły na klęczkach. Czyżby o dobry wynik ich faworyta?:)
O 16.30 rozpętuje się prawdziwa ulewa i wyścig zostaje wstrzymany. Kto ogląda Polsat, to wie:) Ja niewiele kumam z F1, poza tym w sektorze C2 też mało widać z linii startu, zatem prowadzę gorącą linie SMS-ową z moim Tatą, który ogląda Polsat:) Cóż ja jeszcze mogę napisać o F1? Nie znam się na tym i niewiele rozumiem z samego wyścigu, nie znam też zawodników poza kilkoma znanymi nazwiskami (jeden z nich, Fernando Alonso Díaz wygrywa Grand Prix :).
Wrażenie jest niezapomniane i niesamowite. W TV wszystko wydaje się nudne, a na żywo, to zupełnie coś innego. Ten ryk silników, prędkość samochodów, reakcje publiczności też są rewelacyjne. Tak czy siak, warto choć raz w życiu zobaczyć to na żywo.
Po zakończeniu udajemy się na duży parking na samym dole obiektu, przy autostradzie. Tam szukamy autobusu do Nilai. Udaje nam się szybko 'zaokrętować’, ale to dopiero początek przygód. Autobus jest już szczelnie dopchany pasażerami.
Ok, na stojąco mogę jechać 20 min., ale okazuje się, że autostrada jest totalnie zakorkowana, a my musimy jeszcze zawrócić, aby dostać się na przeciwległy pas ruchu. Samo zawracanie zajmuje nam ok.45 min.- to po tym czasie znajdujemy się na wysokości parkingu, na którym wsiedliśmy, tylko po drugiej stronie autostrady w kierunku Nilai. Stąd będziemy jeszcze jechać drugie tyle…
Stoję koło drzwi przy kierowcy. Tuż obok stoi mężczyzna z 3 dzieci, chłopców. Dzieci jak to dzieci, kręcą się i nudzą i nie mogą sobie znaleźć miejsca. W końcu jeden z chłopców wchodzi za fotel kierowcy i wymachuje flagą F1 przez okno, nad głową kierowcy!! Drugi chłopczyk prawie że chce 'wyjść’ przez przednia szybę:) Wszystko wygląda komicznie i wydaje się, że jakiekolwiek zasady bezpieczeństwa nie istnieją w tym pojeździe:). Co więcej, kierowca się cieszy:) Już wyobrażam sobie taką sytuację w Polsce…Pewnie wszyscy dostaliby opieprz, a w najgorszym wypadku pan i władca kierowca wywaliłby całe towarzystwo z autobusu:) Dzieci mają dość, ja też, więc zrezygnowana, siadam na podłodze.
Po przyjeździe do Nilai idziemy coś zjeść do lokalnej mordowni. Asekuracyjnie biorę zupę jarzynową:) Po 15 minutach pan kelner przynosi ładnie wyglądającą miskę z zupą oraz kupkę ryżu na osobnym talerzu. Zupa wygląda smakowicie, ale mi już po pierwszej łyżce oczy wychodzą z orbit. Jest tak pikantna, że mało co nie dostaję zapaści 🙂 W efekcie męczę tę zupę chyba pół godziny i bardziej najadam się ryżem zamoczonym w tej piekielnej cieczy, niż samą zupą.
Wracamy do hotelu po 22-giej, na wpół głusi 🙂
A to wszystko, proszę Państwa, miało miejsce tego dnia, czyli 25 marca 2012 roku.
Jeśli ten wpis okazał się dla Ciebie przydatny, możesz mnie wesprzeć, zapraszając na wirtualną kawę :). Bloga finansuję sama, jak widzisz – nie ma tu irytujących reklam, brak też sponsora.Sprawdź też, bo warto 🙂
- E-book: Jak tanio podróżować
- Praca zdalna: pomysły na pracę online
- Język angielski: indywidualne lekcje online
- Alternatywa zawodowo-podróżnicza: Workaway
- Znajdziesz mnie też tutaj: Facebook, Instagram