Kiedy budzi się wulkan, czyli La Palma we wrześniu…
Kiedy mówisz sobie, że już gorzej być nie może, życie odpowiada: „A tu cię, kur*a, zaskoczę”. To, co się wydarzyło od mojego ostatniego wpisu, czyli najgorszej calimy i pożarów w El Paso w sierpniu, jest tego dobitnym przykładem.
Kiedy mówisz sobie, że już gorzej być nie może, życie odpowiada: „A tu cię, kur*a, zaskoczę”.
Taki mem umieściła na swoim profilu Karolina, Polka mieszkająca od 20 lat na La Palmie, i miała świętą rację. Był to raczej czarny humor na temat ostatnich wydarzeń na tej umęczonej wyspie, bo to, co się wydarzyło od mojego ostatniego wpisu końcem sierpnia, czyli najgorszej calimy i pożarów w El Paso, jest tego dobitnym przykładem.
Parafrazując powiedzenie: Jak nie urok, to sraczka, prosi się napisać: Jak nie pożar, to wulkan. Tak, życie zaskakuje. Robi to również Matka Natura w sposób nieprzewidywalny i gwałtowny. Jak mawiają niektórzy – Ziemia czyści system i naprawia to, co popsuł człowiek. Inni z kolei twierdzą, że Matka Ziemia rodzi się na nowo. Cokolwiek to nie jest, niesie smutne żniwo.
I tak było (jest) w przypadku La Palmy. Kiedy to piszę, jestem już na innej wyspie. Konkretnie na Fuerteventura. Ale to, co się wydarzyło w ciągu ostatniego 1,5 miesiąca to istny kalejdoskop zdarzeń i emocji. I tutaj postaram się to streścić w miarę chronologicznie.
Wyjechałam z Todoque na początku września, konkretnie 5 września. Udało mi się na ten dzień kupić w miarę tani bilet na prom na Gomerę przez Teneryfę (€29). Trochę jak z Wrocławia do Krakowa przez Szczecin, no ale co zrobisz? Rejs trwał 5.5 h i może dlatego ten bilet był tańszy od pozostałych bezpośrednich opcji. Margarita wróciła z Niemiec kilka dni wcześniej, chora. Pochorował się też mały kot przybłęda, który był z nami od początku lipca. Ja miałam dużo swojej pracy tłumaczeniowej i nie byłam w stanie pogodzić tego z workaway’owymi obowiązkami dla Margarity. Potrzebowałam zmiany miejsca i towarzystwa. Ustaliłyśmy, że na jakiś czas wyjadę. Padło na Gomerę i powrót na stare śmieci do Ani, do San Sebastian. Tu w spokoju (i w niemiłosiernym upale) mogłam sfinalizować duże tłumaczenie.
Kilka dni po moim wyjeździe zaczęły pojawiać się informacje o niewielkich ruchach i słabym trzęsieniu ziemi (3.9) na La Palmie. A potem gruchnęło! Wulkan Cumbre Vieja przebudził się na dobre. Erupcji najpierw towarzyszyła emisja pyłów, a potem strumień lawy zaczął spływać zboczem doliną Aridane, tam, gdzie Casa Margarita. W internecie zaroiło się od przepięknych nocnych zdjęć wulkanu i ujęć czerwonej lawy płynącej w kierunku oceanu. Moim ulubionym zdjęciem było to zrobione przy pełni księżyca. Nie jest moje, ale doskonale odzwierciedla kontrast między tym, co piękne czy złowrogie i niebezpieczne w przyrodzie. Zatytułowałam je The Beauty and the Beast.
Wtedy żałowałam, że mnie tam nie ma, bo zawsze chciałam doświadczyć erupcji wulkanu na żywo i zobaczyć ten żywioł i zjawiska, które temu towarzyszą. Byłam zła i rozczarowana, że wulkaniczna aktywność zaczęła się kilka dni po moim wyjeździe i że wszystko mnie ominie. Ale potem zmieniłam zdanie i zrozumiałam, że nic nie dzieje się bez powodu -to zresztą moi niewidzialni przewodnicy pokazali mi podczas tej wędrówki wiele razy. Okazało się, że lawa obrała sobie kierunek centralnie na Todoque…
Margarita i Esther (która mieszkała w domku kopułowym) musiały opuścić miejsce po szybkiej akcji ewakuacyjnej. Gdybym została tam dłużej, dla mnie też byłoby to nieuniknione. Nie było do końca wiadomo czy dom w ogóle przetrwa, bo lawa trawiła po kolei wszystkie domy w okolicach Todoque. Kiedy dotarła na wysokość Casa Margarita, dzieliła ją odległość 300 m.
Przez kilka dni ewakuowani mieszkańcy Todoque ze zgrozą śledzili doniesienia o przebiegu lawy i filmy kręcone z dronów pokazujące jak z mapy wyspy powoli znika Todoque.
Po tych kilku dniach od ewakuacji Margarita wróciła do domu za zezwoleniem guardii civil, żeby zabrać najważniejsze rzeczy – to było możliwe, ale w bardzo ograniczonym czasie. Specjalne służby pomagały ludziom wynosić z domu to, co najcenniejsze. Ludzie zabierali nie tylko osobiste rzeczy, ale telewizory, lodówki, meble, wcześniej ewakuowano zwierzęta domowe. Po kilku dniach pojawiły się relacje o tym, że lawa jest już bardzo blisko głównego placu w miasteczku i kościoła. Dzień wcześniej zniknął przystanek, z którego jeździłam do Los Llanos (zaznaczony na tym zdjęciu niebieską ikonką autobusu) i zawaliła się restauracja tuż obok tego przystanku. W tym miejscu zakotwiczyła kupa gorącej lawy.
Bardzo przejmujący filmik pojawił się w internecie 26 września, kiedy zawalił się kościołek pod naporem trawiącej go 1000*C lawy. Wszystkie te doniesienia odbierałam bardzo emocjonalnie -pomyśleć, że jeszcze kilkanaście dni wcześniej siedziałam sobie relaksacyjnie w ogrodzie, patrzyłam na ocean, szłam na wino do knajpki przy kościołku, wsiadałam do autobusu z przystanku, którego już nie ma. Bardzo przykre jest to uczucie.
Oczywiście byłam i nadal jestem w stałym kontakcie z Margaritą i wiem, że jest bezpieczna. Esther przeniosła się na Gomerę, a Margarita być może też zrobi to niebawem.
Na ten moment wiadomo, że wszystkie wioski i miasteczka na południe od Todoque są odcięte od świata, bo lawa przeszła przez 2 główne drogi prowadzące do nich. Np. El Remo i Puerto Naos nie funkcjonują. Lawa dotarła też do oceanu i utworzyła ogromny cypel, który na zawsze zmienił linię brzegową wyspy. Od teraz mapy są już nieaktualne i kartografowie będą mieć pełne ręce roboty. Aczkolwiek nowe erupcje mogą jeszcze nieźle namieszać, tak więc sytuacja jest rozwojowa. Po zetknięciu z wodą oceaniczną gorąca lawa może emitować toksyczne gazy, co nie jest bezpieczne dla mieszkańców wyspy, dlatego wszystko jest monitorowanie. Na razie nie ma powodu do paniki ani histerii.
Los Llanos jak i inne miasteczka systematycznie pokrywają się pyłem wulkanicznym, niczym starożytne Pompeje. Mieszkańcy na chwilę przestali sprzątać, bo nie miało to najmniejszego sensu. Kiedy wulkan przestaje na chwile pluć i dymić, odbywa się sprzątanie, aż do następnego razu… Maski na twarzach wreszcie mają uzasadnienie, bo oddychanie drobinkami metali i żwiru nikomu na zdrowie nie wyjdzie.
Ludzie solidaryzują się i jednoczą. Sabina z uznaniem opisuje akcje mieszkańców, wolontariuszy czy lokalnych władz. Organizowane są zbiorki pieniężne dla osób, które straciły wszystko. Można je wpłacać na stronie ratusza w Los Llanos.
Również przy kasach w supermarketach na wszystkich Wyspach Kanaryjskich (u mnie też) istnieje możliwość przekazania darowizn na rzecz mieszkańców La Palmy. Równocześnie w internetach rozgorzała dyskusja – jechać na La Palmę czy nie jechać? I znów będę się posiłkować tym, co napisała Sabina i co na ten temat mówi pani burmistrz Los Llanos:
La Palma, tak samo jak inne wyspy, ucierpiała bardzo w czasie pandemii. I w czasie, gdy inne wyspy cieszą się napływem turystów nam grozi totalna zapaść. Dla nas zaczyna się główny sezon, bez turystów nie przeżyje już żaden hotel, żaden sklep, żadna restauracja. Właścicielka restauracji Frangipani straciła dom pod lawą i wierzcie mi, nie chce stracić i restauracji dlatego, że zniechęca się turystów, z których ona żyje. Palmerzy zakasują rękawy i chcą pracować, nie chcą, aby ronić nad nimi łzy. Niepewne jutro grozi nam jedynie dlatego, że niektórym się wydaje, że wiedzą lepiej, co dla nas dobre.
Można by o tym pisać bez końca. Kto jest ciekaw, zajrzyjcie do grupy na FB, gdzie Sabina, właścicielka restauracji La Vitamina w Los Llanos, o której już wielokrotnie pisałam, oraz inne osoby wrzucają na bieżąco aktualne informacje z La Palmy. Karolina zdawała relację dla TVN 24 i też czasem udziela się w grupie. Wiem, że teraz jest zaangażowana jako wolontariuszka w pracach porządkowych. Natomiast wszelkie alerty i ostrzeżenia dotyczące Wysp Kanaryjskich znajdziesz TU -polecam osobom, które żywo interesują się żywiołami. Jest dużo materiałów video oraz zdjęć. Telewizja La Palma ma swój kanał TU. Znajdziesz tu live’y i zdjęcia z terenów okołowulkanicznych.
Na koniec coś bardziej budującego i refleksja. W jednym z wpisów Sabina wspomniała o swoim sąsiedzie, który co wieczór zaprowadza swoje dzieci na dach domu, aby powiedziały dobranoc Wulkanowi (wielka litera nie jest tu przypadkowa). Jak to przeczytałam i zaczęłam sobie wyobrażać ten cowieczorny rytuał, łzy stanęły mi w oczach niczym świeczki. Czyż to nie jest przepiękny sposób na uczenie dzieci od małego nie strachu, ale szacunku i respektu dla sił natury i przyrody? Świetny ojciec, a dzieci będą mieć wspomnienia na całe życie.
Właśnie. Matka Natura rządzi się swoimi prawami. To człowiek ciągle wrzuca jej wyzwania i kłody pod nogi, to człowiekowi czasem brakuje refleksji. Budowanie osad ludzkich pod czynnym wulkanem to nie jest dobry pomysł. Przyroda nie ma sentymentów i podąża swoim torem.
Dlatego warto się czasem pokłonić i z pokorą usunąć w bezpieczne miejsce.
Teraz kiedy jestem 500 km od La Palmy, bezpieczna – pomimo że trzęsienia ziemi i wulkany mnie fascynują – dziękuję opatrzności, aniołom, przewodnikom lub po prostu intuicji (cokolwiek to jest), że „kazały” mi wyjechać na czas w bardziej spokojne miejsce. La Palma jest w moim sercu i śledzę codziennie wydarzenia z wyspy, ale teraz czas na nowy rozdział. Mój plan przewidywał poznać wszystkie wyspy. Zostały mi jeszcze 3. Ale na La Palmę być może wrócę, właśnie po to, żeby dorzucić swoją cegiełkę i pomóc.
Teraz jestem na Fuerteventurze i od 2 dni mieszkam na… łodzi. O czym nie omieszkam opowiedzieć w następnym wpisie. Na FB i Instagramie są już krótkie relacje z pierwszego dnia i nocy na wodzie.
AKTUALIZACJA:
Dziś (9 pażdziernika) Margarita umieściła na profilu Casa Margarita bardzo smutny post. Podziękowała wszystkim za wsparcie i przekazała informację, że od tej chwili Dom Gościnny Casa Margarita przestaje istnieć. W takiej formie, jak do tej pory już go nie ma i nie będzie. Dom został oblany prawie z każdej strony przez lawę – nie ma tam dostępu i długo nie będzie. Budynek wprawdzie stoi na niewielkim wzniesieniu, ale wygląda jak mała bezludna wysepka, do której nie ma dojścia…. Niestety, dom trzeba spisać na straty i się z nim pożegnać 🙁
I najbardziej przejmujące zdjęcie z równie sugestywnym komentarzem: Casa Margarita wants to come back to the womb (Casa Margarita chce powrócic do łona matki…)
Sprawdź, bo warto 🙂
- E-book: Jak tanio podróżować
- Praca zdalna: pomysły na pracę online
- Język angielski: indywidualne lekcje online
- Alternatywa zawodowo-podróżnicza: Workaway
- Znajdziesz mnie też tutaj: Facebook, Instagram