Życie na łodzi, czyli Kanary inaczej (cz.2)
Nie wszystko złoto co się świeci. Oczywiście, że nie wszystko ! I o tym będzie w głównej mierze ten wpis 🙂 Dowiesz się też jak przetrwać chorobę morską oraz ile kosztuje 'prawie nowy’, używany rower górski.
Nie wszystko złoto co się świeci – taki komentarz umieściła niedawno na moim Instagramie pewna osoba. Chodziło o to, że pogoda nas ostatnio nie rozpieszcza i że przez Kanary przeszła burza, a moje życie na łodzi to nie zawsze lukier i orzeszki. Oczywiście, że nie! I o tym będzie w głównej mierze ten wpis 🙂 Dowiesz się też, jak przetrwać chorobę morską oraz ile kosztuje „prawie nowy”, używany rower górski, czyli o pojeździe, jaki nabyłam niedawno 😉
Jeśli po przeczytaniu pierwszego odcinka Życie na łodzi, czyli Kanary inaczej (cz.1) odnieśliście wrażenie, że ten sposób na mieszkanie to dobry pomysł na Wyspach Kanaryjskich to …nadal to potwierdzam, ale są pewne okoliczności, które koniecznie trzeba wziąć pod uwagę przed podjęciem takiej decyzji.
Ja zdecydowałam się na wynajem długoterminowy, co oznacza, że przyszło mi w marinie spędzać także zimę.
Temperatura
Po upalnym październiku i w przeważającej części – bardzo ciepłym listopadzie, przyszły niższe temperatury.
Wieczory i poranki okazały się rześkie, dlatego ważnym rekwizytem na łódce okazała się farelka!
Nie, żebym korzystała z niej nagminnie, ale czasem pod wieczór, kiedy siedzi się w kokpicie i zawieje chłodem, na chwile ją sobie włączam. Natomiast chcę podkreślić, że nie są to temperatury tak niskie, jak np. w górach Gran Canarii, gdzie kilka lat temu mieszkając w górskim Teror, myślałam, że odmroziłam sobie nerki 🙂 Nie, nic z tych rzeczy. Temperatura zazwyczaj nie spada poniżej 16 stopni, wiec dramatu nie ma. Natomiast jeśli człowiek jest przyzwyczajony do chodzenia w T-shircie i krótkich gatkach, to taka zmiana termiczna może być odczuwalna.
Po drugie, zimny prysznic w portowej łazience to już raczej wyzwanie, a nie przyjemność dla ochłody, jak to bywało podczas w październikowych upałów. O umyciu głowy nie wspominając…
Burza
Na przełomie grudnia i stycznia wybyłam z wyspy, aby spędzić Święta i Nowy Rok na Gomerze i pierwszy tydzień stycznia na Teneryfie. Zakosztowałam 'luksusów’ w postaci ciepłego prysznica i dostępu do łazienki. Powrót na łódkę okazał się dość bolesny, bo styczniowa pogoda nie rozpieszcza. I tak dokładnie 17 styczna przeżyłam swój pierwszy sztorm, a konkretnie burzę z piorunami i błyskawicami na Kanarach. Nadejście tormentu od rana zwiastował bardzo wzburzony ocean i wiatr wiejący w takim kierunku, że wszystkie w łodzie w marinie dosłownie skakały w górę i dół, w lewo i w prawo.
Owe ruchy oceanu mogły mieć też związek z potężnym wybuchem wulkanu 14 stycznia w archipelagu Tonga, który wywołał falę tsunami, obejmującą swym zasięgiem tysiące kilometrów. No cóż, natura rządzi się swoimi prawami. Tu jesteśmy bezradni.
To był mój pierwszy i jak na razie jedyny dzień, kiedy musiałam zejść na ląd, ponieważ choroba morska uniemożliwiła mi normalne funkcjonowanie. Żeby móc pracować zaszyłam się na popołudniowe godziny u Moizesa ( bardzo pomocny Peruwiańczyk mówiący po polsku, o którym pisałam TU). Wtedy też nadeszła ulewa i burza z piorunami, więc powrót na łódkę mi się nie uśmiechał. Efektem tego był mój pierwszy couchsurfing na Kanarach :). Przekimałam na sofie i przetrwałam ulewę i burzę. Cały tydzień był w kratkę, czyli co drugi dzień spokój, fale, spokój, fale.
Choroba morska
Ponieważ moja głowa i żołądek nie do końca tolerowały te gwałtowne ruchy łodzi, postanowiłam wypróbować lek o nazwie biodramina. Polecał mi go ktoś już wcześniej, jako odpowiednik naszego aviomarinu na chorobę lokomocyjną. Są dwie wersje – z kofeiną i bez. Na dzień, kiedy trzeba mieć świeży umysł, zdecydowanie polecam tę z kofeiną, bo nie usypia. Na noc oczywiście tę drugą.
Podsumowując, krytyczny tydzień przetrwałam, a teraz z niecierpliwością oczekuję przyjścia wiosny, wyższych temperatur i dłuższych dni, a przede wszystkim spokojniejszego nieba i oceanu. Na razie pogoda nas nie rozpieszcza i jest w kratkę. Aczkolwiek w ostatni weekend udało mi się zakosztować kąpieli w oceanie (ostatni raz robiłam to na Gomerze w Sylwestra) i poleżeć na plaży. Ocean by spokojniutki. O równie pięknej sobocie i wspaniałych odkryciach przeczytasz w poprzednim wpisie.
Dodać jeszcze trzeba do tego wszystkiego efekty akustyczne- czyli skrzypiące liny i drewniane elementy łodzi, dzwoniące maszty itp. No nie ma lekko. Kilka nocy, chociażby z tego powodu było bezsennych.
Zatem jak widzicie, mieszkanie na łodzi to nie zawsze bułka z masłem. Chyba że potrafi się spać wszędzie, w każdych warunkach i o każdej porze. Znam takich osobników 😉 Są jak misie. Gdzie się ułożą, tam zasypiają snem kamiennym. Och, ja jak bym tak chciała…
Kalima
Jakby mało było niskich temperatur, deszczu i sztormu, przyszła jedna z najgorszych kalim w ostatnich latach.
O kalimie pisałam dokładnie TU.
Widoczność jak zawsze gwałtownie spadła, a w powietrzu unosił się saharyjski pył i kurz. Łódka zmieniła kolor 😉 W połączeniu z deszczem wszystko przekształciło się w coś à la błotko. Potem wyschło i wiadomo co – odbyło się wielkie sprzątanie post kalimowego świata.
Ocean i świat wyglądał wtedy tak– zobacz wideo.
Mój nowy rower 🙂
Są też pozytywne newsy. Powrót do portu w styczniu wzmocnił też moją decyzję o zakupie roweru. Wreszcie znalazłam na Facebook Marketplace ofertę odpowiadającą mojemu budżetowi i to niedaleko, w sąsiedniej miejscowości Tuineje. Pani właścicielka zapewniała, że rower jest prawie nowy i był użyty zaledwie 4 razy. I takie odnoszę wrażenie, że to naprawdę mało eksploatowany egzemplarz.
Pomoc zaoferowała mi Karolina, która miała samochód i udało nam się mój nowy nabytek zmieścić do środka po złożeniu tylnego fotela. A ponieważ był już wieczór, ciemno, do przystanku daleko, Karolina spadła mi po prostu z nieba 🙂 Zakup doinwestowałam solidnym zapięciem i przednim światełkiem, co w sumie wyniosło prawie połowę całkowitej ceny roweru 🙂
Na marginesie, brak samochodu na wyspie nie przesądza o niczym, ponieważ tutejsze autobusy zabierają rowery w lukach bagażowych. To jest akurat super sprawa! Można się więc wybrać w inną cześć wyspy i tam eksplorować na rowerze właśnie, co być może kiedyś uczynię. Tymczasem rower służy mi na dojazdy do miasteczka i tym samym pomaga zaoszczędzić czas. Do sąsiedniej miejscowości Las Playitas prowadzi ścieżka dla rowerów, którą też już przetestowałam i jest to bardzo fajna, lajtowa trasa na krótką przejażdżkę, kawę na miejscu i powrót.
Sprawdź, bo warto 🙂
- E-book: Jak tanio podróżować
- Praca zdalna: pomysły na pracę online
- Mini lekcje angielskiego na blogu: English is easy
- Język angielski: indywidualne lekcje online
- Alternatywa zawodowo-podróżnicza: Workaway-3 miesiące gratis z moim linkiem
- Znajdziesz mnie też tutaj: Facebook, Instagram