Fuerteventura, czyli od czego zacząć? Czas na kolejną wyspę
Jeśli czytałeś/-aś poprzedni wpis o La Palmie to wiesz już, że jestem na Fuerteventurze, kolejnej Kanaryjce. Zostało mi ich jeszcze 3. Jak się tu znalazłam? Gdzie zamieszkałam? Co zobaczyłam na samym początku?
Jeśli czytałeś/-aś poprzedni wpis o La Palmie to wiesz już, że jestem na Fuerteventurze, kolejnej Kanaryjce. Zostało mi ich jeszcze 3.
Jak się tu znalazłam?
Bardzo łatwo i o dziwo – bardzo szybko, pomimo że musiałam się tu dostać dwoma lotami z La Gomery z przesiadką na Gran Canarii.
Cała podróż jest naprawdę bezproblemowa i taka, jak w założenia powinna być, ponieważ linie Binter kursują między wyspami głównie pod kątem mieszkańców wysp, a więc działają bardziej tak, jak transport publiczny, a nie linie do przewożenia turystów. Połączenia są ze sobą tak zsynchronizowane, aby podczas przesiadki nie trzeba było długo czekać na kolejny lot. Zatem wystartowałam z La Gomery o 9.30, a kilka minut po 12. byłam już na Fuercie. Przesiadka jest krótka, zostajesz w strefie transferowej, nie musisz się nigdzie przemieszczać. Po wyjściu z samolotu na Gran Canarii wchodzisz do poczekalni, w której znajduje się bramka do kolejnego lotu na Fuerte. Czekanie na boarding trwa może 30 min. Easy-peasy jak mawiają Anglicy. Masz czas na kawę, kanapkę i przescrollowanie Fejsa w ramach lotniskowego darmowego internetu 😉
Moje pierwsze dni na wyspie miałam spędzić w Costa Calma. Podróż z lotniska do tej miejscowości na południu zajęła nieco więcej niż godzinę. Wcześniej odczekałam dość długo na autobus linii 10, który zawiózł mnie bezpośrednio do miejsca docelowego. W innym razie trzeba wrócić do Puerto del Rosario, stolicy wyspy i tam na głównej stacji zmienić autobus. Mnie nie chciało się w to bawić, zwłaszcza że kursy w sobotę są rzadsze, więc wolałam poczekać na lotnisku na bezpośredni autobus. Rozkład jazdy autobusów na wyspie znajdziesz TU.
Co zobaczyłam za oknem, kiedy autobus wyjechał z terenów zabudowanych? Krajobraz księżycowy, kamienie i piach. Dosłownie. Kolorem dominującym był brąz. Nie była to sceneria, jaką pamiętałam z pozostałych wysp… Pocieszającym faktem były proste drogi, bo gór tutaj nie ma, więc i serpentyn brak, a to oznacza, że nie jest mi niedobrze podczas jazdy.
Zakwaterowanie w Costa Calma znalazłam poprzez osobę w grupie Polacy na Fuerteventura. O szukaniu mieszkania na Kanarach będzie oddzielny wpis, wiec nie rozpisuję o tym teraz. Zaznaczę tylko, że zawsze w nowym miejscu dołączam do grup tego typu na FB, bo są źródłem cennych informacji i bazą kontaktową z tymi, którzy wiedzą więcej i mogą pomóc.
Costa Calma słynie z przepięknej szerokiej jasnej plaży i turkusowej wody w oceanie. Jest tutaj mnóstwo hoteli i apartamentów wakacyjnych, a nacją przeważającą są Niemcy i Polacy. Są też dwa supermarkety Spar, kilka kafejek oraz punkty usługowe.
Niedaleko znajduje się znana Laguna Sotavento, na którą można się przedostać plażą na piechotę. Podczas przypływu czasem trzeba się wspiąć na klif, ale zazwyczaj udaje się przemierzyć całą trasę wzdłuż plaży.
Laguna de Sotavento, jak sama nazwa wskazuje, to płytki obszar przy oceanie, który podczas przypływów napełnia się wodą. To istny raj do uprawiania sportów wodnych, do których potrzebny jest wiatr i/lub fale. Ze względu na to, że woda w lagunie sięga najwyżej do pasa (częściej do ud lub kolan) trafiają tu osoby chcące nauczyć się lub poćwiczyć kitesurfing, lub windsurfing. Mnie udało się na Lagunę dostać spacerem wzdłuż plaży z Costa Calma. Spędziłam tu kilka godzin i dwukrotnie przeszłam lagunę z jednego brzegu na drugi brodząc w wodzie. Majtek nie zamoczyłam 🙂 Po paru godzinach przyszedł odpływ i było to dość osobliwe zjawisko, bo woda z laguny wypływała w stronę oceanu jak strumień! Już kiedyś coś podobnego widziałam przy Mont St. Michel we Francji.
Z Costa Calmy jedzie autobus do Morro Jable, jeszcze bardziej wysuniętym na południe miasteczku i wakacyjnym kurorcie. Miasteczko, z którego pływa też prom na Teneryfę i Gran Carnarię, słynie z przepięknej plaży, wydm i… wszędobylskich golasów. Tak, Fuerteventura niemieckimi golasami stoi! I nie chodzi tu nawet o plaże dla nudystów. Po prostu oni są wszędzie i bez obciachu paradują po plażach publicznych. Tutaj to norma. Zatem, jeśli takie widoki cię gorszą, nie będzie to dla ciebie najlepsza miejscówka 😉
Teraz mała dygresja zakupowa: jeśli chcesz kupić tanie kiecki lub inne plażowe akcesoria – Morro Jable Cię ucieszy. Podpowiedź dla dziewczyn – nie kupujcie sukienek przy promenadzie. W centrum miasteczka, tam, gdzie kończy się plaża, wewnątrz deptaka jest sklep z milionem sukienek prowadzony przez Chinkę. Ceny znacznie niższe, ogromny wybór, przymierzyłam siedem, kupiłam dwie 😉
Podczas mieszkania w Costa Calma przekonałam się, że jednak to nie jest do końca miejsce dla mnie. Po pierwsze nie ma tam kompletnie co robić poza siedzeniem / spacerowaniem po plaży. Wszędzie są turyści, hotele i knajpy oraz sklepy z adekwatnie zawyżonymi cenami, właśnie pod ich kątem. Costa jest świetna na wakacje, jeśli chcesz się wygrzać i wyleżeć na ciepłym piachu. Gdybym miała tu przyjechać na urlop z zimnej Europy, styrana korporacyjną rutyną i kilkunastoma godzinami w biurze, byłabym wniebowzięta. Ja jednak szukam podczas moich wojaży innych klimatów. Dlatego, kiedy pojawiła się opcja mieszkania na łodzi w marinie w zupełnie innym miasteczku, takim typowym pueblo, z lokalsami, bez ani jednego hotelu, zaświeciły mi się oczy 🙂
Po obejrzeniu łódki w tym samym dniu przyjęłam propozycję…
C.D.N.
Sprawdź, bo warto 🙂
Jeśli ten wpis okazał się dla Ciebie przydatny, możesz zaprosić mnie na wirtualną kawę, a to pozwoli mi nadal rozwijać bloga i tworzyć nowe treści.- E-book: Jak tanio podróżować
- Praca zdalna: pomysły na pracę online
- Język angielski: indywidualne lekcje online
- Alternatywa zawodowo-podróżnicza: Workaway
- Znajdziesz mnie też tutaj: Facebook, Instagram