Arachnofobia, czyli jak (nie) przeżyć w podróży z powodu pająków
Temat trochę nietypowy, choć jak zawsze – mocno związany z podróżami. Chcę dotknąć problemu fobii, a konkretnie… arachnofobii.
Być może po przeczytaniu tego wpisu liczba moich czytelników drastycznie zmaleje po uznaniu mnie za totalnie szurniętą, ale z drugiej strony, jednakowoż może przybędzie mi sprzymierzeńców?
Co to jest arachnofobia i dlaczego może zrujnować każdą podróż? To zacznijmy od tego, co to jest w ogóle fobia.
Fobia to intensywny strach przed czymś, co w rzeczywistości stanowi niewielkie zagrożenie lub nie stanowi zagrożenia w ogóle. Przyczynami typowych fobii i lęków są najczęściej zamknięte pomieszczenia, duża wysokość, owady latające, węże i igły. Jednak przyczynami fobii może być praktycznie wszystko. Większość fobii rozwija się w dzieciństwie, ale mogą także rozwijać się u osób dorosłych.
Słuchajcie, dziś temat trochę nietypowy, choć jak zawsze – mocno związany z podróżami. Mianowicie, chcę dotknąć problemu fobii, a konkretnie… arachnofobii. (Arachne z greckiego: pająk). Strach przed pająkami jest bardzo pospolity, wiele osób skarży się, że nie przepada za tymi stworzeniami, ale trzeba rozróżnić ‘nieprzepadanie’ od autentycznej fobii, której objawy są tyleż upierdliwe, co obciachowe, jeśli ataku paniki czy histerii dostajesz w miejscu publicznym.
Zdaję sobie sprawę, że być może po przeczytaniu tego wpisu liczba moich czytelników może drastycznie zmaleć po uznaniu mnie za totalnie szurniętą, ale z drugiej strony jednakowoż jest szansa, że przybędzie mi sprzymierzeńców, bo to nie jest wcale tak bardzo odosobniony problem. Jestem nawet pewna, że jest dość powszechny, tylko nie wszyscy są gotowi, aby to publicznie wyznać. Ja jestem!
Przeprowadzę Was dzisiaj szlakiem mojej udręki, czyli szlakiem przygód z pająkami. Uspokajam osoby z podobną fobią – żadnych zdjęć pająków nie będzie, bo mój mózg nawet tego nie toleruje.
Próbowałam zgłębić wielokrotnie, skąd się to u mnie wzięło i pierwsze wspomnienie nieprzyjemnego doświadczenia z pająkami sięga dzieciństwa, kiedy byłam w wieku może 9 lat, a to dużo za wcześnie i przebywałam wtedy na 3 tygodniowej koszmarnej kolonii w Darłówku nad Bałtykiem, gdzie wszystko robiło się na komendę, dostęp do pryszniców był 1x w tygodniu i dzieci w mojej grupie wiekowej spały w sali 20 osobowej na łóżkach polowych. Koszmar nad koszmarami. Nic mi się tam nie podobało, ryczałam non stop i chciałam wracać do domu. Ale nikt po mnie nie przyjechał, bo było za daleko. Któregoś ranka poczułam łaskotanie po twarzy i okazało się, że to był… pająk. Już teraz dostaję gęsiej skóry jak o tym myślę. Niewykluczone, że właśnie ten moment zaważył na tym, co działo się później. Z wiekiem było coraz gorzej i moja fobia nasilała się coraz bardziej.
Czym charakteryzuje się arachnofobia w moim wydaniu? Ano wszystkim:) Ja nawet nie jestem w stanie przyglądać się pająkowi na zdjęciu. Jak mocno trzeba być pozbawionym empatii, żeby pisać artykuły o arachnofobii, które z założenia mają delikwentowi chyba pomóc, dając na pierwszym planie gigantyczne zdjęcie tarantuli… .Kompletnie tego nie rozumiem. Jak mam czytać coś takiego? Czy mam sobie wydziergać w gazecie dziurę w miejscu, gdzie jest fota pajęczaka? Ok, niby mogę, ale co z laptopem lub telefonem?
Reakcje na pająka są bardzo zdecydowane i niech nikomu nie przychodzi do głowy pomysł ‘wyleczenia’ osoby z taką fobią poprzez bliskie spotkania trzeciego stopnia z przedmiotem fobii. Wszak jest to irracjonalny strach (jak mówi definicja) i nie pozbędziesz się go ot tak, tylko dlatego, że ktoś będzie Ci na siłę próbował udowodnić, że ten pająk nic ci nie zrobi, bo jest tryliard razy mniejszy od Ciebie. Takie argumenty są kompletnie bezsensowne. Nawiasem mówiąc, najbardziej jadowity pająk w Australii – słynny redback z czerwonym odwłokiem – jest bardzo niepozorny, tylko efekt ukąszenia jest niestety zgubny. To kolejny powód dlaczego Nowa Zelandia jest fajniejsza od Australii – tam przynajmniej nic ci nie grozi ze strony fauny. W New Zealand nie ma żadnych niebezpiecznych czy jadowitych zwierząt, co najwyżej papuga Kea wydłubie ci dziobem gumowe uszczelki przy samochodzie.
Wracając do przymusowego ‘leczenia’ fobii, przypomina mi się kolejna historia znad polskiego morza. Byliśmy ze znajomymi w Pruszczu Gdańskim i mój kolega Piotrek (pozdrawiam Piotra, jeśli to czyta) zaczął wymachiwać mi przed nosem dużym pająkiem, bo myślał, że przekona mnie, że taki mały niepozorny stworek nic mi nie zrobi. Moja reakcja była chyba bardziej zaskakująca dla niego niż dla mnie, bo ja dostałam ataku histerii i uciekłam pod stół, gdzie względnie długo czekałam na uspokojenie. Kolega trwał w osłupieniu. Na drugi dzień kupił mi na przeprosiny kwiatki. Czujecie? On był chyba bardziej przerażony moją reakcją niż ja, ale przynajmniej zrozumiał, że leczenie pająkowej fobii raczej nie wygląda tak, jak błędnie założył:)
Innym razem byłam na spływie kajakowym i w kajaku pojawił się on, pająk. Co zrobiłam? A Wy co byście zrobili? Bo ja… wyskoczyłam z kajaka. Na szczęście woda sięgała mi nieco powyżej pasa, a rzecz miala miejsce w Polsce, a nie np. w Amazonii, gdzie w wodzie roi się od dzikich węży i krokodyli. Jedyna korzyść z tego wydarzenia: panowie wędkarze na brzegu mieli totalny ubaw 🙂
To nie wszystko, na co mnie stać, bo było też gorzej… (teraz wyobraźcie sobie w tle muzyczkę z filmu “Szczęki”).
- Australia, Sydney, 7 kwietnia 2012, czyli nie jestem już jakąś trzpiotką tylko kobietą prawie 40-letnią. Spacer do Ogrodu Botanicznego. Moi koledzy przystają na ścieżce, patrzą w górę i coś entuzjastycznie fotografują. “Nietoperze’ – myślę sobie. “Też sfotografuję” – myślę sobie. Podchodzę bliżej i… to jest mój błąd. Ich też, że mnie nie zatrzymali w porę, bo na ogromnych drzewach, na ogromnych pajęczynach wisiały ogromne pająki, a ja oczywiscie znow dostałam histerii. Do końca dnia chodziłam jak koń w klapkach, patrząc tunelowo, bo miałam zakaz rozglądania się na boki, zwłaszcza na zarośla;) W toaletach publicznych miałam patrzeć w podłogę, bo one tam były…Najczęściej na sufitach i w kątach. Tak w ogóle w Australii pająków jest chyba tyle, co u nas komarów i gdybym miała tam zamieszkać, na bank musiałbym przejść psychoterapię.
- Tajlandia, Khao Sok National Park, Tree House Resort. 9 lipca 2013. Przebywałem wtedy w Tajlandii z grupą Active Asia. Mnie i Oli w przydziale przypadła zaskakująco… jaskinia, a nie domek na drzewie:) Dzieliłyśmy tę jamę jeszcze z dwoma (z tym, że nie na pewno;) sublokatorami – Przemkiem i Mateuszem:) Wyglądaliśmy jak 4 osobowa rodzina – my z Olą robiłyśmy za dzieci i spałyśmy na węższym łożu schowanym we wnęce – dusznej i klaustrofobicznej, co się dało odczuć zwłaszcza w nocy:) Ale one też tam były….Odkryłam to ostatniej nocy i ze strachu połknęłam 2 tabletki na sen, zamiast pół, które spokojnie wystarczało mi na zaśnięcie, kiedy cierpiałam na jet lag. Nie trudno się domyślić, co się wydarzyło rano. Oczywiście nie mogłam się dobudzić, byłam totalnym zgonem, niekompatybilna z otoczeniem jakbym się nawąchała kleju. Koledzy pomagali mi się spakować ( choć ‘pomagali’ w tamtym przypadku to eufemizm – oni mnie po prostu spakowali i załadowali do naszego busa, który wiózł nas na przystań katamaranów, a stamtąd płynęliśmy na bajkowe Koh Tao (Wyspę Żółwia. Dobrze, że nie pająka…) Drodzy moi, nigdy nie przedawkowujcie pastylek nasennych z powodu pająka. On i tak tam będzie bez względu na to czy weźmiecie pół tabletki (i to wystarczy) czy 10. Różnica będzie tak, że pająk przeżyje, a wy – niekoniecznie, bo sie już się nie obudzicie. Jako ciekawostkę dodam, że noc wcześniej grupa zorganizowała sobie nocny walk do dżungli z przewodnikiem szlakiem owadów i pająków:) Wszyscy po nim podekscytowani pokazywali sobie zdjęcia, oprócz mnie. Bo ja oczywiście zostałam 'w domu’, czyli niedaleko jaskini. Swoją drogą, w domku na drzewie w łazience były skorpiony, więc już sama nie wiem, co gorsze…
Tam, w tych zaroślach, jest rzeczona jaskinia…
- Sezon zimowy w Austrii, Aurach bei Kitzbuhel. Holiday chalet. Tam to były prawdziwe bestie, jeszcze większe niż te w Tajlandii. Najbardziej traumatyczne przeżycie miałam pewnej nocy, kiedy byłam w domu zupełnie sama (w moim wpisie o pracy w chalecie wspomniałam, że przez większość czasu dom był pusty i poza mną nikogo w nim nie było) i w dodatku chorowałam na zapalenie oskrzeli. Obudziłam się w środku nocy na siku i na białej ścianie był on, czarny, ogromny pająk. Co można zrobić w takiej sytuacji? Trzeba delikwenta wyeliminować z najbliższej okolicy, aby móc spokojnie udać się do snu. Ale jak??? Kiedy pająki pojawiają się w moim otoczeniu, to zawsze proszę osobę, która jest ze mną, aby wyniosła go na dwór. Wedle zasady, że nic mi to stworzenie nie zrobiło i to ja mogę być dla niego intruzem – nie zabijam bezmyślnie, chyba, że w obronie własnej. Ale tym razem nie było kogo poprosić. Ewentualnie mogłam czekać do rana i poprosić Franza z gazowni, który przychodził do naprawy bojlera. No, ale mój instynkt samozachowawczy kazał mi działać. Odkurzacz! Ale jak, skoro ja się boję nawet podejść do pająka z odkurzaczem. Raz, że rura jest za krótka jak dla mnie, dwa – że myślę sobie, że ten pająk tam będzie siedział w tych paprochach, ale w końcu wylezie i się na mnie zemści. Karma przecież wraca! I będzie tak, jak na tych horrorach o pająkach, kiedy jest inwazja na całe miasto i gdzie nie spojrzysz, tam czarne, włochate bestie. No dobra, wiem że przesadzam, ale ja akurat wtedy miałam takie myśli i wprawdzie cała spocona ‘odkurzyłam’ tego pająka, ale nockę już miałam z głowy. Chora, upocona, przerażona, wyrwana ze snu – horror!
No i tak to jest z tą moją fobią. Czasem się zastanawiam nad jakąś hipnoterapią lub podobną metodą, aby się tego pozbyć, bo nie ma nic bardziej nieprzyjemnego, niż atak histerii w miejscu publicznym, wykonawcą tejże histerii jesteś ty sama, a ludzie patrzą ze współczuciem albo i nie mniejszym przerażeniem. Poza tym, nie dość, że można sobie najzwyczajniej w świecie zrobić krzywdę poprzez swoje nieprzewidywalne reakcje, to również czar związany z pobytem w jakimś urokliwym miejscu może szybko prysnąć. Zupełnie niepotrzebnie. Przeczytałam też gdzieś, że można próbować oswajać strach, personalizując intruza, tzn. traktując go jak zwierzątko domowe, nadać mu imię i rozmawiać z nim. Kiedyś w łazience miałam 'Filipa’ – to był ten gostek z małą kulką w miejsce odwłoka i cienkimi długimi nogami. Ten koleś był spoko, dopóki siedział nieruchomo w kącie. Ale jak zaczął się zbliżać, to kumpelstwo się skończyło. Bo to nie jest takie proste, proszą Państwa. Tak, tak, w kinie na „Władcy Pierścieni” prawie weszłam pod fotel przy scenie z pajęczycą. Kto oglądał – to wie o czym mówię. To dopiero była ARACHNE.
I jak tu żyć?
TABLICA OGŁOSZEŃ
A z innej beczki, sprawdź też to, bo warto 🙂
- E-book: Jak tanio podróżować
- Praca zdalna: pomysły na pracę online
- Język angielski: indywidualne lekcje online
- Alternatywa zawodowo-podróżnicza: Workaway
- Znajdziesz mnie też tutaj: Facebook, Instagram