Francja kiedyś i dziś. Czas na kolejną przygodę w 2020
Dlaczego moje myśli w tych dniach krążą wokół Francji? Ano dlatego, że za kilka dni znów wyruszam do tego kraju. Wspominam moje poprzednie pobyty w tym kraju i zastanawiam się, jak będzie tym razem…
Wspomnień czar, czyli Francja kiedyś i dziś. Dlaczego moje myśli w tych dniach krążą wokół Francji? Ano dlatego, że za kilka dni znów wyruszam do tego kraju.
Francję po raz pierwszy odwiedziłam w roku 2005. Najpierw zimą, kiedy spędziłam 5 dni na nartach w Les Arc, a potem kilka dni w Paryżu. Zimy w stolicy nie polecam – wilgotno i zimno. Wspomnienia też nie są najlepsze, bo nabawiłam się wtedy mojej pierwszej w życiu narciarskiej kontuzji. Na nartach jeżdżę od dziecka, ale dopiero grubo po trzydziestce przytrafił mi się upadek w warunkach ekstremalnych, na lodowej muldzie we mgle. Lokalny konował, zamiast wsadzić mnie od razu w kołnierz ortopedyczny, przepisał ibuprofen i maść. Z tego też powodu w Polsce czekała mnie kilkumiesięczna fizjoterapia, bo sprawy z kręgosłupem szyjnym nie miały się najlepiej. Stąd też moje pierwsze wrażenia z pobytu we Francji nie były najlepsze.
Ponownie miałam okazję zobaczyć już trochę więcej Francji podczas samochodowo-campingowej objazdówki wzdłuż oceanu, przez Normandię, Bretanię, dużym łukiem aż do Carcassonne i Marsylii, aby wskoczyć na nocny prom na Sardynię. Wtedy odkryłam naprawdę przepiękny kraj, z bajkowymi średniowiecznymi miasteczkami, pięknymi monumentalnymi opactwami i katedrami oraz niezwykłą przyrodą i plażami nad oceanem (np. okolice Arcachon). Ogromne wrażenie zrobiła na mnie twierdza Mont-Saint-Michel w Normandii, która podczas odpływu jest połączona z lądem, ale gdy nadchodzi przypływ, do grodu można się dostać tylko wąską groblą. Wtedy to po raz pierwszy zobaczyłam na własne oczy jak wygląda przypływ i że jest to naprawdę bardzo szybki proces. Do tego stopnia szybki, że wokół wyspy chodzi strażnik z megafonem i wygania tych opornych na stały ląd. Woda przypływa z prędkością strumienia, tak jakby ktoś nalewał ją z kranu do wanny. Niebywałe zjawisko. Niestety, dużym rozczarowaniem okazał się średniowieczny gród Carcassonne, który wtedy wydał mi się potwornie skomercjalizowany i średnio przypominał twierdzę sprzed wieków.
Kolejna wizyta we Francji miała miejsce 2 lata temu we wrześniu 2018. Tym razem po nieprzyjemnych przejściach w Prowansji z psychopatycznymi osobnikami narodowości duńskiej, zakotwiczyliśmy (ja i Radek – jako workawayowa para) na południu, blisko granicy z Hiszpanią, koło Perpignan, w bajkowej wiosce Fitou.
Wcześniej udało się zobaczyć Saint-Tropez (po prostu jakiś snobistyczny dramat;) oraz kilka miejsc na riwierze, z których polecam miasteczko Cassis. Cudnie usytuowane, z ciepłym morzem i skałkami, mariną i klimatycznymi kafejkami.
Niezwykle ciekawą historię stanowi nasz tamtejszy host o imieniu Thierry (kliknij imię, żeby zobaczyć jego profil), który tak o sobie napisał na profilu workaway:
”Nazywam się Thierry. W roku 1975 kupiłem ruiny po średniowiecznej owczarni. Zbudowałem dom na tej ruinie z pomocą mojej żony Mireille. Mieliśmy dwie dziewczynki, które dorastały w tym domu. Moim celem było stworzenie oryginalnego, artystycznego domu. Następnie w 1998 roku kupiliśmy sąsiedni dom, ale przez lata nic tam nie zrobiliśmy z powodu braku czasu. Ja wtedy jeszcze pracowałem jako nauczyciel sztuk pięknych. Teraz kiedy jestem na emeryturze, zaczynam przerabiać również ten drugi dom w sposób artystyczny. Bardzo interesuję się sztuką i architekturą, przeszłości studiowałem architekturę. Średnio cztery dni w tygodniu pojawiam się w Fitou, aby pracować nad ulepszeniem domów. Chciałbym podzielić się swoim umiejętnościami z osobami zainteresowanymi budownictwem, nawet jeśli nie mają jeszcze doświadczenia w tej dziedzinie. Miejsce to znajduje się w wiosce Fitou między Narbonne i Perpignan. Nie ma mnie tu cały czas, zwykle przyjeżdżam tu co drugi tydzień i taki też system pracy stosuję wraz z moimi pomocnikami. Potrzebuję pomocy w budowie lub dekoracji dwóch domów. (…) Jest wiele rzeczy do poprawienia. To niekoniecznie wymaga umiejętności, ale zamiłowania do twórczości artystycznej. Jeśli lubisz gotować, to też może pomóc:) “.
Tak więc znaleźliśmy się u Thierrego na tydzień i rzeczywiście miejsce to było niezwykłe. To, co utkwiło mi w pamięci z pobytu w Fitou, to przepiękny widok na morze z okna ze zjawiskowym wschodem słońca, gipsowe żółwie, które przytwierdzałam do ściany, tworząc z nich różne kompozycje oraz maskowanie plastikowej rury odpływowej na zewnątrz korą drzewa, aby wyglądała jak …drzewo;) Efekt chyba został osiągnięty. No i oczywiście dużo wina i serów;)
Dołączyła też do nas studentka-autostopowiczka Marta z Polski i razem tworzyliśmy zgrany workawayowy team. (pozdrawiam Martę, jeśli to czyta)
W moim wpisie Co to jest BLABLACAR wspomniałam życzliwego kierowcę, który podwiózł nas niemal pod same drzwi, co było tyleż skomplikowane, co czasochłonne, bo uliczki w miasteczku były szerokości dokładnie jednego samochodu osobowego, a miasto jest usytuowane na zboczach wąwozu, zatem każdy dom stoi na jakiejś skarpie. Manewrowanie po nich i szukanie właściwego adresu było więc nie lada sztuką, ale jak to w takich miasteczkach bywa, wszyscy wszystkich znają, więc wystarczyło podać słowo klucz, czyli imię Thierrego i od razu wiadomo było, o który dom chodzi. Ciekawostką jest fakt, że podczas pory deszczowej główna uliczka miasteczka na samym dole zamienia się w koryto rzeki, którą płynie wartki strumień wody. Z tego też powodu drzwi w bezpośrednim sąsiedztwie ulicy mają dodatkowe metalowe zapory – zabezpieczenia od dołu, chroniące budynki przed zalaniem.
Niestety, po tygodniu musieliśmy się z tego uroczego zakątka ewakuować, bo Thierry wracał do swojego stałego domu gdzie indziej. My natomiast pociągiem udaliśmy się do Perpignan skąd Flixbusem pomknęliśmy do Girony. Tam, na Costa Blanca czekali już na nas Becky i Hans, angielsko-holenderska para, właściciele dwóch wakacyjnych willi. W jednej z nich przyszło nam mieszkać na ponad 2 tygodnie, ale to już inna, hiszpańska opowieść.
Zatem w roku 2020 zaczyna się moja kolejna francuska przygoda, tym razem w regionie, w którym mnie jeszcze nie było. Lecę do Bordeaux przez Londyn-Stansted – jedyne możliwe połączenie w obecnej (chorej) sytuacji. Loty z PL do FR zostały odwołane, więc dziękuję opatrzności, że nie kupiłam biletu Air France Krk-Paryż-Bordeaux, chociaż miałam właśnie taką trasę w planie. Bilety w ostatniej chwili podrożały o 400 zł, więc wybrałam lot Ryanairem i wygląda na to, że dobrze na tym wyszłam.
C.D.N.
Jeśli ten wpis okazał się dla Ciebie przydatny, możesz mnie wesprzeć, zapraszając na wirtualną kawę :). Bloga finansuję sama, jak widzisz – nie ma tu irytujących reklam, brak też sponsora.
Sprawdź, bo warto:
- E-book: Jak tanio podróżować
- Praca zdalna: pomysły na pracę online
- Język angielski: indywidualne lekcje online
- Workaway: miesiąc gratis z tym linkiem
- Znajdziesz mnie też tutaj: Facebook, Instagram