Transport Włochy – Polska. Unikaj tego przewoźnika!
Jeśli w najbliższym czasie planujesz podróż do lub z Polski prywatnym przewoźnikiem drogą lądową, koniecznie przeczytaj i wyciągnij wnioski. Przewodnia myśl tego wpisu brzmi: Dlaczego Polacy dają się robić? – Przemyślenia własne.
Jeśli w najbliższym czasie Ty lub ktoś znajomy planujecie podróż do Polski z Włoch (lub w przeciwnym kierunku) prywatnym przewoźnikiem drogą lądową, koniecznie przeczytaj i wyciągnij wnioski. Roboczy tytuł tego wpisu brzmiał: „Podróże do Polski, czyli dlaczego Polacy dają się robić? – przemyślenia własne.”. I o tym będzie cała treść poniżej. Ku przestrodze!
25 maja 2020
Ostatnie tygodnie były istną areną igrzysk cenowych serwowanych nam przez polskich przewoźników na trasie Włochy-Polska. Śledziłam sytuację z uwagą, ponieważ od marca byłam 'uwięziona ’ w Toskanii i po tym, jak mój lot został odwołany, nie miałam możliwości powrotu do Polski. Jak tylko okazało się, że na sytuacji można świetnie zarobić-niekoniecznie uczciwie – panowie-właściciele firm przewozowych szli totalnie po bandzie wymyślając ceny z kosmosu. W pewnej firmie na początku maja cena za przejazd w jedną stronę była wyższa niż mój bilet do USA czy Azji w obie strony wypasionym Boeingiem. Zastanawiałam się, czy firma znalazła zdesperowanych rodaków, którzy taką kwotę zapłacili za przejazd ciasnym, niewygodnym busem bez toalety, niemniej mój poziom desperacji nie był aż tak wysoki, żeby z tego skorzystać, zresztą-cytując klasyka: „ja to sobie takiej kasy nawet w banku nie wyobrażam”, więc grzecznie podziękowałam i cierpliwie czekałam na rozwój wypadków. Obdzwoniłam kilka, jeśli nie kilkanaście innych polskich firm, ale cena za przejazd była wciąż dla mnie nie do przyjęcia ze względu na ograniczony budżet. Tak na marginesie – podróżowanie mam we krwi (kto mnie zna i czyta mojego bloga to wie, że podróże to moja pasja, a opcje transportowe w Europie mam dość mocno opanowane. Orientuję się więc, za jakie ceny można się przemieszczać z kraju A do kraju B, ale również wiem, jakie warunki taki przewoźnik powinien zapewnić.
W czasie pandemii liczba pasażerów w autobusie czy minibusie musiała być dwukrotnie zmniejszona, aby zachować wymaganą odległość miedzy desperatami;) a to z kolei stało się świetnym pretekstem dla właścicieli firm, aby podawać ceny z tzw. 'd*py’. W jednej firmie usłyszałam od jednej pani, że „przecież będzie pani zajmowała dwa fotele czyli musi pani kupić dwa bilety”. Hmmm niby logiczne, ale nie do końca. Przecież to nie mój kaprys, że muszę siedzieć sama. Poza tym – wolny rynek, wolnym rynkiem, ale są jakieś granice przyzwoitości (słowo trudne, jeśli nie całkiem nieznane dla niektórych właścicieli firm przewozowych). Przyjęłam jednak do wiadomości, że w obecnej sytuacji każdy chce zarobić, w czym akurat Polak jest świetny, więc pozostaje mi uzbroić się w cierpliwość i czekać, aż pojawi się więcej opcji przejazdów do PL, a tym samym po niższych cenach. U tej pani podróży nie zarezerwowałam. Zadzwoniłam do innej firmy, tym razem autokarowej. Uznałam, że skoro mam płacić jak za zboże, to jednak wybiorę autobus, ponieważ jazda do Polski minibusem to dla mnie zbyt duży hard core. Toaleta to podstawa na takiej trasie a i przestrzeni więcej, co w przypadku klaustrofobii robi sporą różnicę. W przypadku pandemii – tym bardziej.
I znów się zaczęła tzw. 'jazda’. Moje pierwsze spostrzeżenie to takie, że generalnie dobre maniery, kultura rozmowy i jakiekolwiek pojęcie o właściwej obsłudze klienta to pojęcia kompletnie obce właścicielom firm transportowych. Już sama rozmowa przysparza człowiekowi stresu, bo uzyskanie odpowiedzi na jakiekolwiek pytania to jednak sztuka, kiedy pod drugiej stronie jest jakiś nabzdyczony warczący sfrustrowany facet, który rozmawia ze mną jak z intruzem, a nie jak z klientem, którego należy docenić i szanować, bo to on (klient!) daje wam zarobić, PANOWIE! Wracają w pamięci czasy głębokiego PRL-u i komuny, kiedy każdy każdemu robił łaskę (nie mylić z laską), że w ogóle coś mu sprzedał czy zapewnił jakiś akceptowalny serwis. W mentalności tych panów od autokarów czas się niestety zatrzymał jakieś 30 lat temu i z duchem czasu ni cholery nie idą.
No więc udało mi się w końcu znaleźć firmę i autobus, który jedzie do miasta w Polsce, które mnie interesowało, a co najważniejsze, miałam mieć też zapewniony transport z miejsca pobytu do autokaru. Kursy autobusu były tylko w weekend. Cena na najbliższy weekend była ponownie zbyt wysoka, ale zapytawszy pana, czy w kolejny weekend cena będzie niższa, bo jednak tych kursów pojawia się już coraz więcej, pan zapewnił mnie ze tak – cena będzie 100 euro niższa, czyli w sumie za bilet zapłacę 150 euro. Mój budżet przewidywał dokładnie taką kwotę (niestety, drugie tyle 'wisi’ mi Ryanair za odwołany lot). Oczywiście nie mogłam się dowiedzieć telefonicznie żadnych konkretów z powodów, o których wspominałam wcześniej. Miałam zadzwonić za tydzień i dowiedzieć się co i jak. Po kolejnym tygodniu czekania i niepewności tak też uczyniłam. Ku mojemu zaskoczeniu cena jednak wcale nie wynosiła €150 tylko 200, a na moją uwagę o tym, że przecież miało być taniej, usłyszałam: ’Jak się pani nie podoba to nie musi pani jechać’. Hmmm, cisną mi się niecenzuralne słowa na usta, ale oszczędzę. Napiszę jedynie, że dla tego pana również czas utknął 30 lat temu. Potem jeszcze kilka razy usłyszę podobny tekst w stylu: „jak się pani nie podoba to….” I oczywiście gdybym miała inny wybór to zrobiłabym zgodnie z zaleceniem tego pana i z jego usług bym nie skorzystała. Niemniej jednak poczyniłam już dość istotne plany związane z powrotem do kraju i nie mogłam przełożyć tej podróży. Z bólem serca zatem zarezerwowałam miejsce, nie znając szczegółów, bo o tych miałam się dowiedzieć …UWAGA – kilka godzin przed wyjazdem, przez telefon, od kierowcy. Wcześniej właściciel firmy nie uznał za stosowne, aby poinformować mnie o kilku dość ISTOTNYCH SZCZEGÓŁACH dotyczących samej podróży.
Uwaga dla niezorientowanych -INFORMACJA TO NIEZBYWALNE PRAWO KAŻDEGO PASAŻERA W UE, o czym właściciel tej firmy najwyraźniej nie ma pojęcia. W każdym razie to, co na tamten moment mi powiedziano, to że rano w niedzielę z miejsca pobytu odbierze mnie minibus, zawiezie na miejsce skąd odjeżdża autokar i pomkniemy radośnie do PL. Tu niestety moja naiwność wzięła górę, ponieważ nie przyszło mi do głowy, że firma funduje gratis i w pakiecie inne „atrakcje”.
Rano (umówiona godzina to 5.30-kierowca zjawił się o 6-tej! – słowa przepraszam za spóźnienie nie usłyszałam. Mało tego -musiałam sobie sama zadzwonić i zapytać co się dzieje i czy ten pan o mnie pamięta). Jakże wielkie było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że autobus do PL odjeżdża z miejsca parkingowego w mieście oddalonym o 1,5 h jazdy ode mnie o godzinie 13-tej, a jest 6-ta rano! Panowie zapomnieli wspomnieć, że przez najbliższe 5 godzin będą zbierać po okolicy swoje zlecenia na paczki oraz innych pasażerów. Czyli ja jako pasażer i mój komfort nie jest tu w ogóle brany pod uwagę, mam siedzieć potulnie i jeździć w dusznym, gorącym mini busie ciesząc się, że w ogóle jadę! Kwestia druga – według przepisów odległości między osobami mają wynosić 2 m. Tutaj najwyraźniej obowiązywały inne przepisy, bo w tym busie było nas 6, a pewnym momencie obok siebie siedziały 3 osoby.
Jednak najgorsze miało dopiero nastąpić, ponieważ kiedy pojawił się autobus, okazało się, że tak naprawdę to do PL pojedzie 40 osób, a nie tak, jak przypuszczałam 20. O pojedynczych fotelach można było zapomnieć. Tylko nielicznym się udało. Siedzieliśmy jak sardynki w puszce, oddzieleni od kierowców foliową barierą. Kwestia o tyle istotna, że przecież jazda w masce 36 h nie wchodzi w grę, jeśli nie chcesz mieć zgonu na pokładzie z niedotlenienia i podtrucia toksynami. Zatem pogwałcone zostały wszelkie przepisy i zalecenia dotyczące bezpieczeństwa i prewencji. Panowie kierowcy zadbali o swój komfort – do swojej dyspozycji mieli 8 miejsc z przodu autokaru. Resztę pasażerów (ok. 40 osób) upchnęli w kabinie po 2 osoby koło siebie. Kiedy próbowałam wyjaśnić, że na takie warunki podróży się umawialiśmy i że cena biletu nie jest adekwatna do warunków, jakie są zapewnione, ponownie usłyszałam w stylu PRLowskim: „jak się pani nie podoba to można wysiąść”. I „pani nam nie będzie dyktować warunków”. Tu spuszczam zasłonę milczenia i nie skomentuję, jakim mianem należałoby określić takie podejście do klienta. Brawo za wspaniałomyślność dla tego pana i za troskę o swoją reputację. Tutaj moja cierpliwość się skończyła i to był ten moment, kiedy postanowiłam, że świat powinien się dowiedzieć co tu się, ku…dzieje. Dodam też, że cała rozmowa odbywała się przy innych pasażerach, wiec wszyscy ją słyszeli. Jedna pani przekazała mi dyskretnie swoje dane do kontaktu, gdybym potrzebowała się posiłkować świadkami. Jest nadzieja w narodzie! 🙂
Ale tutaj, niestety, kolejny 'kwiatek’ – co mnie osobiście bardzo dziwi. Kiedy kierowcy w duecie chodzili po kabinie i zbierali od pasażerów kasę w gotówce – nikt nie prosił o wypisanie biletu! Ludzie, co z Wami! To nie jest Dziki Zachód i jazda dyliżansem. Daliście do ręki komuś €200 jak łapówkę pod stołem, bez dowodu zapłaty i bez możliwości egzekwowania czegokolwiek podczas podróży jak i po niej. Daliście kasę ludziom, którzy schowali ją do kieszeni, po prostu. Byłam jedyną osobą, która zażądała dowodu przejazdu w formie biletu. Drodzy pasażerowie -na terenie UE przewóz osób bez ważnego biletu jest nielegalny! Dając komuś w łapę €200 euro nie otrzymując w zamian dowodu wpłaty, jedziecie tak naprawdę na gapę. Ktoś może zażądać od Was ponownej zapłaty lub możecie być po prostu wysadzeni z takiego autobusu. Pomijam inne formalne kwestie dla domyślnych.
Dalszy ciąg tej podróży to koszmar nad koszmarami. Ponownie dowiedziałam się, że autobus nie jedzie do mojego miasta, tylko w Katowicach zostanie podstawiony bus, który ponownie będzie rozwoził paczki i ludzi i może uda mi się dojechać do mojego miejsca mieszkania o 17-tej. Dla przypomnienia- z miejsca pobytu we Włoszech wyjechałam o 6-tej rano dnia poprzedniego. Przy okazji podczas odbioru paczki gdzieś po drodze od klienta, który po nią przyjechał, dało się usłyszeć niewybredny i niecenzuralny komentarz na temat 'pana prezesa’ tej firmy, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie jestem odosobniona w swoich wrażeniach.
To jest oczywiście bardzo smutne, bo tak długo jak Polacy będą się dawali robić, wykorzystywać i godzić na BYLEJAKOŚĆ nie znając swoich praw lub po prostu odpuszczając, tak długo Polska będzie dzikim krajem, do czego obecnie zmierza. Mamy zresztą wiele przykładów na to, że komuna na dobre panoszy się w naszym pięknym kraju, a dzięki takim ludziom, o których tu napisałam, ma się świetnie. Dlatego, drodzy rodacy, nie dawajcie się robić! Oczekujcie kultury, szacunku i przestrzegania przepisów, bo któregoś dnia obróci się to przeciwko Wam. To Wy, jako klienci, macie prawo wymagać i oczekiwać określonych standardów.
Na koniec jeszcze kilka szczegółów związanych z obsługą kursu:
-zero informacji,
-warunki przejazdu niezgodne z przepisami,
-brak papieru toaletowego w WC,
-brak wody od godziny (circa)19-tej pierwszego dnia, czyli WC w zasadzie bezużyteczne, zwłaszcza rano, kiedy trzymali nas na granicy ponad godzinę.
-powitanie, pożegnanie i podziękowanie za wspólną podróż – praktyki nieznane.
-przeprosiny za niedogodności – również kwestia nieznana.
-ważne informacje, które powinny być podane pasażerom przed rozpoczęciem podróży, kompletnie pominięte. Np. to, że warto mieć przy sobie umowę o pracę, jeśli pracuje się we Włoszech, bo na tej podstawie nie odbywa się w PL kwarantanny. Kilka osób nie miało jej przy sobie na granicy niemiecko-polskiej, bo była na dnie walizki w luku bagażowym albo została w domu, bo nikt ich wcześniej nie poinformował, że będzie to potrzebne. Dlatego zostali przypisani do osób z kwarantanną. A przecież o takich sprawach kierowca czy przewoźnik musi wiedzieć i powinien wszystkich o tym poinformować!
Panowie kierowcy i właścicielu firmy – nie przewidzieliście jednego: tak jak Wy możecie sobie dowolnie zmieniać i dyktować ceny jak Wam się żywnie podoba i traktować klienta, jak zło konieczne, tak ja czy inny nieusatysfakcjonowany pasażer mogą zgłosić na Was oficjalną skargę do odpowiednich urzędów i napisać na Was wielkiego negatywa w social mediach, na forach i gdzie się tylko da. Na szczęście dzisiaj informacje szybko się roznoszą. Nie mając za bardzo pojęcia o biznesie i marketingu nie wzięliście też pod uwagę, że jeden zadowolony klient jest w stanie zachęcić do Twoich produktów kilku kolejnych, a jeden niezadowolony może zniechęcić kilkudziesięciu potencjalnych.
I na koniec podaję nazwę firmy, od której polecam trzymać się z daleka. Ten dziwny twór zwany 'przewoźnikiem’ nazywa się MAR-TUR i pochodzi z Chełma.
Buon Viaggio, tutti!