Czy telepatia między człowiekiem i zwierzęciem istnieje? Ta historia to potwierdza
Czy telepatia między człowiekiem i zwierzęciem istnieje? Niedawno wydarzyło się w moim życiu coś niezwykłego, co może być dobitnym tego dowodem. Poznaj te niesamowitą historię…
Czy telepatia między człowiekiem i zwierzęciem istnieje? Są na to liczne dowody, więc odpowiedź zapewne brzmi: tak. W internecie można obejrzeć wiele filmów na ten temat, są też książki. Tym zjawiskiem zajmuje się między innymi Amelia Kinkade, co zostało opisane w książce „Język Cudów”. Do nabycia TUTAJ.
Książki nie czytałam, ale wierzę, że istnieją jakieś inne wymiary, poprzez które potrafimy porozumiewać się niewerbalnie, nie tylko między sobą, ale także z innymi stworzeniami.
Niedawno wydarzyło się w moim życiu coś niezwykłego. Kto mnie 'śledzi’ to wie, że kocham zwierzaki; w szczególności psy, którymi wielokrotnie w ostatnich latach miałam okazję się opiekować w ramach tzw. pet i house sittingu. Podczas moich podróży przebywałam w miejscach, gdzie mieszkały psy i niejednokrotnie przyszło mi się nimi opiekować podczas nieobecności właścicieli. Pisałam o tym dość sporo. Zerknij tu:
Co to jest house-sitting i pet-sitting
Tydzień temu, tu gdzie teraz jestem, spotkałam dziewczynę z Polski, która zamieszkała na wyspie. Na potrzebę tego wpisu dałam jej na imię Maria ;).
Maria odezwała się do mnie na FB w odpowiedzi na mój komentarz pod pewnym postem. Zresztą, w ten sposób poznałam jeszcze 3 inne osoby z Polski i dzięki temu moje grono znajomych w nowym miejscu sukcesywnie się powiększa. Zaczęłyśmy z Marią gadać na messengerze i zaczęły szukać jakiegoś dogodnego terminu, aby się spotkać. Początkowo ustaliłyśmy przyszły tydzień, jednak kiedy wspomniałam o fajnej trasie trekkingowej w lesie niedaleko mnie, Maria podchwyciła temat i wyraziła chęć przyjazdu do mnie nazajutrz ze swoim psem – piękną sunią Luną, która wygląda jak prawdziwa wilczyca. Tak więc, zamiast kilka dni później, spotkałyśmy się już następnego dnia i poszły do 'mojego’ lasu w okolicy, w którym spędziłyśmy parę godzin, a Luna była w swoim żywiole.
Po spacerze zgłodniałe udałyśmy się do La Guancha, gdzie odkryłyśmy fajny bar z arepami. O tym, co to arepa, przeczytasz TUTAJ oraz TUTAJ.
Podczas lunchu Maria poprosiła mnie o przysługę. Okazało się, że miała zaplanowany krótki wyjazd na południe wyspy, ale połączony z nieobecnością w domu przez noc. Nigdy nie zostawiała Luny samej i wolała, aby ktoś zaufany jednak z nią został. Wcześniej wspomniałam jej o moich doświadczeniach z psami i o tym, że wielokrotnie opiekowałam się nimi, kiedy właściciele musieli wyjechać. Tym chyba zjednałam sobie zaufanie Marii, dlatego zapytała, czy mogłabym zostać z Luną w jej domu z soboty na niedzielę. A ponieważ nic nie dzieje się bez przyczyny, to był chyba też powód, dla którego spotkałyśmy się właśnie wtedy, a nie kilka dni później,
Zgodziłam się, zwłaszcza że właścicielka Luny mieszka w pięknym domu koło plantacji bananów i jest tam zdecydowanie cieplej niż u mnie ;).
Po przyjeździe na miejsce zobaczyłam piękny stary kanaryjski dom z kamienia, z drewnianym sufitem, kuchnią połączoną z przestronnym salonem oraz oknami na Teide!
Od razu dało się odczuć wyższą temperaturę, czego nie mogę powiedzieć o lokum, w którym aktualnie mieszkam. Wtedy też dotarło do mnie, że kuchnia z salonem jest lustrzanym odbiciem wnętrza, które czasem wizualizuję podczas medytacji. To było niesamowite doznanie. Tak jakby jakieś niewidzialne siły kazały mi wtedy przybyć do tego domu i zobaczyć na własne oczy dom prawie jak z mojej mapy marzeń. Ale to był dopiero przedsmak tego, co miało się wydarzyć. Bo faktyczny powód, dla którego znalazłam się tam w charakterze opiekunki Luny okazał się zupełnie inny i bardziej uzasadniony.
Przed wyjściem Maria wyjaśniła kilka spraw dotyczących Luny – jedzenie, spanie itp. Przyznała się też do choroby Luny – sporadycznych ataków epileptycznych, które nachodzą ją nocą, zazwyczaj ok. 3 w nocy. Ostatni atak Luna miała miesiąc wcześniej, więc na wszelki wypadek zostałam poinstruowana jak taki atak wygląda, co należy zrobić i jak Luna będzie się zachowywać po takim ataku.
W ciągu dnia Luna jest objawem łagodności i spokoju, jednak wtedy dało się wyczuć, że chyba wie, że Maria wyjeżdża, bo polegiwała na zewnątrz przed wyjściem, i była jakaś taka wyciszona i zasępiona (jeśli można tak powiedzieć o psie).
W końcu zostałyśmy w domu same (ja i Luna) i o ile ja siedziałam do późna, Lunka dość wcześnie poszła do swojego legowiska w sypialni Marii i tam już została przez cały wieczór.
Przed pójściem spać zerknęłam jeszcze do niej -spała, więc i ja się umościłam u siebie. Długo nie mogłam zasnąć, ale w końcu się udało. Obudził mnie chłód – w pokoju miałam grzejnik, który postanowiłam włączyć. Wstałam też, żeby pójść na siku. I wtedy usłyszałam dziwne odgłosy z sypialni Marii. Było parę minut po 3 am.
Już wiedziałam, co się dzieje. Luna miała atak. Leżała na łóżku Marii (nie w swoim) i męczyły ją charakterystyczne konwulsje. Wyglądało to też tak, jakby się dusiła, z pyska leciała jej ślina i całym ciałem targały drgawki.
Ponieważ byłam już poinstruowana, co trzeba robić, zaczęłam ją głaskać i stanowczo mówić do niej dając jej do zrozumienia, że nie jest sama i że jest bezpieczna i żeby 'wróciła’ do realu. Po kilku minutach atak przeszedł i Luna się uspokoiła. Zanim doszła do stanu, w którym ja i ona mogłyśmy ponownie zasnąć minęło jeszcze sporo czasu. Wróciłam do łóżka przed 5. rano dopiero wtedy, kiedy wiedziałam, że Luna jest już uspokojona.
To, co mnie najbardziej zastanowiło tej nocy to dwie kwestie. Po pierwsze przypomniałam sobie sen, jaki miałam tuż przed obudzeniem się w nocy. Śniło mi się, że w jakimś zamkniętym pojeździe (samolocie? kabinie? ) spadałam z góry i bardzo chciałam, aby ktoś otworzył okno lub drzwi, bo brakowała tam powietrza. Bardzo chciałam się stamtąd wydostać w tym śnie. Miałam wrażenie, że w tym „samolocie” ktoś wyssał tlen i zaraz wszyscy się udusimy.
Druga kwestia to moje obudzenie się na siku i z powodu zimna -dokładnie wtedy, kiedy Luna miała atak.
Przypadek? Nie sądzę. Analizując całe zdarzenie wierzę, że Luna wysłała mi telepatycznie jakiś sygnał, który sprawił, że się obudziłam.
Następnego dnia Luna była przekochana. Najwyraźniej przyzwyczaiła się już do mnie i cały ranek spędziła ze mną na sofie wtulając się głową w moje udo. Przed przyjazdem Mari czuwała przed bramą.
To, że psy odczuwają zdarzenia z wyprzedzeniem, zostało już dawno ustalone. Czas spędzony z Luną pokazał mi, że czuje ona więcej niż mogłoby się wydawać. Atak epilepsji mógł zostać spowodowany stresem z powodu wyjazdu Marii. Ale prawdziwej przyczyny pewnie nie poznamy. Tak czy inaczej, całe doświadczenie miało mi pokazać, że telepatia istnieje, a zwierzęta mogą nam bardzo dużo przekazać.
Ten temat nie dotyczy tylko psów. Ubiegłego lata podczas wizyty w Polsce miałam inne, surrealistyczne spotkanie i doznanie z Picasso. I nie chodzi o malarza :). Kim jest Picasso? Zobacz TUTAJ.
Jeśli moje teksty blogowe i posty podobają Ci się lub znajdujesz w nich przydatne informacje, będę szczęśliwa, jeśli zaprosisz mnie na wirtualną kawę, która pomoże mi w dalszym prowadzeniu i finansowaniu bloga, i zdecydowanie doda energii, aby znów coś napisać.Sprawdź też, bo warto
- E-book: Jak tanio podróżować
- Alternatywa zawodowo-podróżnicza: Workaway
- Mini lekcje angielskiego na blogu: English is easy
- Język angielski: indywidualne lekcje online
- Praca zdalna: pomysły na pracę online
- Znajdziesz mnie też tutaj: Facebook, Instagram