Dzika plaża Cofete i klify La Pared, czyli Fuerteventura romantycznie ;)
Co wspólnego ma zjawiskowa i romantyczna plaża Cofete z nazistami i gdzie najlepiej oglądać zachody słońca na Fuercie? Sprawdź w tym wpisie.
Co wspólnego ma zjawiskowa i romantyczna plaża Cofete z nazistami i gdzie najlepiej oglądać zachody słońca na Fuercie? Sprawdź w tym wpisie.
Fuerteventura ma mnóstwo pięknych miejsc do zaoferowania, ale do wielu z nich można dotrzeć zazwyczaj jedynie samochodem. Jednym z takich miejsc jest Playa Cofete. Ale o niej za chwilę…
Czasem zdarzy się inna opcja, ale jest ona bardzo mocno ograniczona i nie daje tej wolności, co samochód. W moim poprzednim wpisie o perełkach Fuerteventury wspomniałam Paulinę, dzięki której udało się taką wyprawę zorganizować. Teraz znów połączyłam siły, tym razem z Karoliną, która w podobny sposób skontaktowała się ze mną przez bloga. Karolina spędza na Fuercie miesięczny urlop i ma do dyspozycji samochód, którym w sobotę, 23 stycznia, korzystając z przepięknej pogody, wybrałyśmy się do dwóch uroczych miejsc, których jeszcze nie znałam.
Playa de Cofete to unikalne i najprawdopodobniej – według większości – jedno z najpiękniejszych miejsc na całej wyspie. Dojazd tutaj wiedzie przez szutrową wąską drogę wijącą się przez góry przez kilkanaście kilometrów, a początek swój bierze kilka kilometrów za Morro Jable w kierunku południowym. Po drodze, po wspięciu się na najwyższą górę, mija się punkt widokowy, który stanowi najlepszą miejscówkę do obfotografowania całej okolicy i objęcia obiektywem tej ogromnej i malowniczej plaży.
Jeśli ktoś woli wędrówkę na przełaj, przez góry, to jest szlak, który można pokonać pieszo. Z Morro Jable jeździ też specjalny Cofete 4×4 bus nr 111, który wygląda jak żywcem wyjęty z filmu „Jak rozpętałem II wojnę światową”. Jest prześmieszny. TUTAJ znajdziesz rozkład jazdy.
Krajobraz jawi się tutaj naprawdę nieziemski i chyba dopiero na Cofete najlepiej widać surowość i dzikość wyspy. I byłoby prawie idealnie, gdyby nie pewien bardzo osobliwy szczegół. A konkretnie paskudna (według mnie) budowla, postawiona kilkadziesiąt lat temu (konkretnie budowę zaczęto w 1941 r.) na totalnym odludziu i pośrodku niczego. Jest to Villa Wintera, która ma mroczną i dość niejasną historię związaną z II wojną światową.
Tutaj ponoć swoją kryjówkę mieli naziści i tutaj rzekomo odbywały się tajne działania, eksperymenty, operacje… Do tego stopnia jest to 'przeklęta’ historia, że nikt z żyjących jeszcze miejscowych nie chce na ten temat rozmawiać i nabiera wody w usta. Nie dziwi więc usytuowanie domu, kompletnie z dala od jakikolwiek cywilizacji, za to na otwartej przestrzeni, z widokiem na ocean. Idealne miejsce na fortecę lub kryjówkę, z której wszystko widać jak na dłoni. Ogólnie cała Fuerteventura ma, niestety, mroczną historię związaną z III Rzeszą, a potem z dyktaturą Franco.
Więcej na ten temat przeczytasz w książce “Fuerte” autorstwa Kaspra Bajona. Mnie zarówno willa jak i jej otoczenie odrzuciły swoją brzydotą i bardzo złą energią bijąca od tego miejsca. Obecnie znajduje się tam muzeum, otwarte do 14., więc tym razem nie udało mi się tam zajrzeć. Zrobiłam jednak kilka zdjęć na zewnątrz. Ten stary spalony słońcem rozlatujący się wrak samochodu terenowego oddaje obraz całego obejścia.
Znalazłam też bardzo ciekawy, rzetelnie opracowany blogowy wpis na ten temat TUTAJ. Jeśli interesuje Cię, jakie to tajemnice może skrywać Willa Wintera, polecam.
Jeśli chcesz spędzić na Cofete kilka godzin, a przy okazji zahaczyć o willę Wintera, to warto wybrać się tam przed południem, bo sam dojazd szutrówką zajmuje niemało czasu. Wiele osób przyjeżdża tu wieczorem na zachód słońca, ale my postanowiłyśmy zmienić miejscówkę i zobaczyć jak słońce chowa się za horyzont w La Pared.
I to był sztos! Nigdy wcześniej nie byłam w tym miejscu i od razu się w nim zakochałam.
La Pared znajduje się na dzikiej, surowej i wietrznej zachodniej stronie przesmyku półwyspu Jandia 7 km od Costa Calmy. Chociaż to tylko wąski pas ziemi, który oddziela część wschodnią od zachodniej (najwęższy punkt na wyspie), kontrast pomiędzy tymi dwoma miejscami jest ogromny.
La Pared to dzika, poszarpana kraina wulkanicznych gór, z klifami i ciemnoniebieską, spienioną wodą oceanu -idealna a miejscówka dla surferów, których zresztą tutaj pełno. Nazwa wioski pochodzi od muru (pared to po hiszpańsku ściana), który dzielił dwa „królestwa” Maxorata i Jandia, które były rządzone przez autochtonicznych władców.
Niestety, w to miejsce jedzie tylko jeden autobus nr 4 relacji Morro Jable-Pajara 2x dziennie. TUTAJ rozkład jazdy. Ale można się tu dostać na piechotę z Costa Calmy (lokalsi znają najkrótszą drogę).
Więcej na temat samego miasteczka i dostępnej infrastruktury przeczytasz na anglojęzycznej stronie TU.
A co do reszty, to niech zamiast słów, przemówią zdjęcia. Bo czasem pewne rzeczy lepiej oglądać, niż o nich pisać:)
Sprawdź, bo warto
- E-book: Jak tanio podróżować
- Praca zdalna: pomysły na pracę online
- Mini lekcje angielskiego na blogu: English is easy
- Język angielski: indywidualne lekcje online
- Alternatywa zawodowo-podróżnicza: Workaway-3 miesiące gratis z moim linkiem
- Znajdziesz mnie też tutaj: Facebook, Instagram