Samochodu nie mam i na razie nie planuję. Dopóki nie znajdę swojego miejsca na ziemi, posiłkuję się transportem publicznym. Natomiast wreszcie osiadłam w miejscu płaskim, po którym można swobodnie przemieszczać się jednośladem. Na poprzednich wyspach wszędzie były góry i strome podjazdy, więc nawet o tym nie myślałam. A teraz, co w związku z tym? Ano …kupiłam rower!
Powrót do portu po Świętach w styczniu wzmocnił moją decyzję o jego zakupie. Wreszcie znalazłam na Facebook Marketplace ofertę odpowiadającą mojemu budżetowi i to niedaleko, w sąsiedniej miejscowości Tuineje. Pani właścicielka zapewniała, że rower jest prawie nowy i był użyty zaledwie 4 razy. I takie odnoszę wrażenie, że to naprawdę mało eksploatowany egzemplarz.
Pomoc zaoferowała mi Karolina, która miała samochód i udało nam się mój nowy nabytek zmieścić do środka po złożeniu tylnego fotela. A ponieważ był już wieczór, ciemno, do przystanku daleko, Karolina spadła mi po prostu z nieba 🙂 Zakup doinwestowałam solidnym zapięciem oraz przednim i tylnym światełkiem, co w sumie wyniosło prawie połowę całkowitej ceny roweru 🙂
Na marginesie, brak samochodu na wyspie nie przesądza o niczym, ponieważ tutejsze autobusy zabierają rowery w lukach bagażowych. To jest akurat super sprawa! Można się więc wybrać w inną część wyspy i tam eksplorować na rowerze właśnie, co być może kiedyś uczynię. Tymczasem rower służy mi na dojazdy do miasteczka i tym samym pomaga zaoszczędzić czas. Nawet do łazienki jeżdżę na rowerze, bo jest szybciej 🙂
Do sąsiedniej miejscowości Las Playitas prowadzi ścieżka dla rowerów, którą też już przetestowałam i jest to bardzo fajna, lajtowa trasa na krótką przejażdżkę, kawę na miejscu i powrót.
Czy są jakieś minusy? Tak – wiatr! Fuerteventura słynie z silnych i porywistych wiatrów, dlatego czasem jest to spore wyzwanie. Dojazd do miasteczka (do sklepu, na plażę, na stację autobusową) nie stanowi to problemu, ale jazda na otwartej przestrzeni już tak. Czasem jeżdżę do koleżanki Włoszki, z którą ćwiczymy u niej w domu online jogę lub pilates, i zanim dojadę na miejsce, jestem już półżywa i cała spocona ;). Mari Sol mieszka jakieś 4 km ode mnie, a połowa drogi wiedzie pod górę. Najczęściej wieje też silny wiatr, bo jadę na otwartej przestrzeni, więc naprawdę jest to dla mnie wyczyn:)
A gdzie ty ten rower trzymasz? -zapyta ktoś. Ano na kei. Jak inni. A kiedy jadę do miasteczka, przypinam go do latarni, bo w Gran Tarajal nie ma stojaków na rowery, poza jednym miejscem na promenadzie przy włoskiej knajpie. Mało tego, nawet jeśli wyjeżdżam na weekend, zostawiam go na stacji autobusowej i tam zawsze czeka na mnie w stanie nienaruszonym :). Mój wierny przyjaciel rower 🙂
*Spodobał Ci się ten opis? Jeśli był dla Ciebie przydatny, możesz mnie wesprzeć w prowadzeniu strony. Jak widzisz – nie ma tu reklam ani sponsora. Wirtualna kawa pomoże, choć odrobinę, sfinansować wydatki związane z prowadzeniem bloga.Coś mi mówi, że możesz Cię też zainteresować: