No i nikt nie mówił, że będzie łatwo 😉
Do przygotowania tekstu “Jak się pakować” zainspirowała mnie Kasia, moja uczennica angielskiego, też włóczykij, kite surferka, free spirit.
Z Kasią poznałyśmy się w tamtym roku w październiku, kiedy byłam we Francji. Kasia była świeżo po przyjeździe z Zanzibaru, gdzie pracowała jako manager hotelu. Kiedy skontaktowała się ze mną online w sprawie lekcji angielskiego, mieszkała już w Grecji. Od tego czasu ja zmieniłam lokalizację 4 razy, dlatego któregoś razu Kasia zapytała mnie wprost:
„No ale ja Ty się pakujesz na te Twoje wyjazdy, skoro nigdy nie wiesz gdzie i jak długo będziesz?”
No właśnie. I tu jest pies pogrzebany. Ja doprawdy nie wiem, jak ja się pakuję. To jest zawsze dla mnie ogromne wyzwanie, bo to pakowanie nie dotyczy wyjazdu wakacyjnego na tydzień, ale zazwyczaj wiąże się kilkumiesięcznym przemieszczaniem się z miejsca na miejsce, a czasem nawet zmianą klimatu.
Szczerze mówiąc, zawsze biorę za dużo, bo chcę mieć przy sobie rzeczy na różne okazje i ewentualności. I to jest błąd, który popełniam non-stop. Ale zależy mi też na tym, aby ograniczyć wydatki i zakupy na miejscu. I to mi się z coraz większym skutkiem udaje. Nawiasem mówiąc, w Polsce zostały 3 duże pudła i walizka ciuchów, wiec tym bardziej nie chcę generować kosztów i gromadzić kolejnych ubrań.
Inna sprawa, że pakowanie nie dotyczy tylko ciuchów, bo gdyby tylko o nie chodziło, to nie byłoby to aż tak kłopotliwe. Jeszcze kilka lat temu zabierałam ze sobą dosłownie wszystko, tak jakbym jechała na Księżyc – do odludnego świata bez dostępu do sklepów i usług :):):) Nauczona doświadczeniem już wiem, że np. do Azji Pd-wsch. nie ma sensu brać walizki ciuchów. Kiedy w drodze do Tajlandii mój bagaż zaginął na blisko tydzień, za dosłownie grosze kupiłam wszystko, co potrzebne, na ulicznych straganach.
Wracając do głównego tematu, zawsze też rodzą się te same pytania:
- Czy brać kosmetyki?
- Ciuchy. Brać czy kupować?
- Jakie ciuchy pakować?
- Co i gdzie kupować?
- Balast za burtę? 🙂
- Czy brać kosmetyki? Na przestrzeni lat trochę się już nauczyłam, żeby brać tylko to, co będzie mi naprawdę niezbędne, przynajmniej na początku pobytu lub jakieś szczególne, ulubione, specjalne, których nie kupuje się często. Wszystko zależy też od tego, do jakiego kraju jadę i gdzie będzie moja baza. Bo jeśli gdzieś in the middle of nowhere, to jednak wolę wszystko zabrać ze sobą. Są kraje w Europie dużo droższe, np. Francja i wtedy – jeśli nie chcesz iść w koszty, warto zaopatrzyć się w to, co potrzebne, wcześniej. Niestety, Polska też jest obecnie bardzo droga. Niektóre artykuły są droższe w PL, niż gdzie indziej (mam na myśli też relację zarobków do cen w sklepach). Aktualnie jestem w Hiszpanii i Lidl ma te same artykuły w większości krajów UE. Artykuły codziennego użytku, typu szampony, balsamy, kremy, pasty do zębów itd. kosztują wszędzie mniej więcej tyle samo. Przy okazji polecam z Lidla całą serię wegańskich kosmetyków do ciała, naturalnych i bardzo wydajnych z serii Skin Foodies. Nie ma sensu iść w kilogramy i targać tego wszystkiego ze sobą, bez względu na kraj wylotu. W tamtym roku we Włoszech odkryłam, że jak masz już iść do apteki, to tylko po lekarstwa. Nitki dentystyczne czy podpaski są kilka razy droższe w aptece niż supermarkecie. Dobrze wiedzieć, jeśli nie chcesz przepłacać.
- Ciuchy. Brać czy kupować? Second-handy, inaczej charity shops, to moje ulubione sklepy w UK. Można tam kupić świetne, oryginalne ciuchy za kilka funtów. Kilka letnich sukienek, czy krótkich spodenek, które ze mną są, pochodzą właśnie z charity shopów. Kiedyś w rozmowie z Lindą, która krąży między USA i UK uznałyśmy, że zamiast płacić 25 funtów dodatkowo z walizkę, w której głównie znajdują się ciuchy, lepiej przylecieć taniej z bagażem podręcznym, a to, co najważniejsze, kupić w charity shopie. Jest to na pewno opcja do rozważenia, pod warunkiem, że będzie się miało gdzie zrobić pranie, a asortyment, na który akurat tego dnia się natkniemy, będzie nam odpowiadał. W Anglii charity shops zazwyczaj znajdują się obok siebie na jednej ulicy, dlatego fajnie się jest wybrać na ‘polowanie’ do sprawdzonej dzielnicy, gdzie jest ich kilka i za jednym zamachem odwiedzić je wszystkie. Kiedy kilka lat temu mój pobyt w Portugalii się przedłużył do 3 miesięcy i nastała jesień, uratowały mnie przed zimnem szaliczki i sweterki z second-handów:)
- Prezenty od znajomych. To też jakiś sposób na redukcję bagażu. Dużo fajnych ubrań dostałam od mojej Ani z Hamburga – kiedy bywałam u niej przejazdem. Ania sama kupuje na wyprzedażach, które w Hamburgu są naprawdę korzystne. Końcem lata Ania kupuje sukienki za 1-5 euro w takich sklepach jak Esprit czy Zara. Mam od niej dwie fajne kiecki, jedną tunikę i spodnie, w których często widać mnie na zdjęciach 😉 W moich workaway‘owych miejscach, tam, gdzie były kobiety, zawsze pojawiła się opcja otrzymania jakichś ciekawych łaszków na zasadzie wymiany lub remanentu w szafie. Podczas podróży dostałam m.in. ciepłe ponczo od hosta w Andaluzji, sweter z kaszmiru od pracodawcy w Austrii, perfumy od przyjaciółki i ta spirala ciągle się kręci 😉 Jestem za!
- Redukcja – czyli zostaw rzeczy po drodze. No bo skoro ktoś ciągle ci coś daje, to rzeczy raczej nie ubywa. Trzeba więc podejmować trudne decyzje o selekcji. Dlatego podczas pakowania staram się zabierać rzeczy starsze, których nie będzie mi szkoda wyrzucić. Miałam kilka takich ubrań, które były moimi ulubionymi i nosiłam je przez lata, aż w końcu przyszedł ich kres na wyjazdach. Albo wypłowiały w południowoeuropejskim słońcu, albo się całkiem powyciągały podczas pracy w ogródku, albo mała dziurka stała się dużą dziurą, albo poplamiłam je farbami, kiedy malowałam. Wtedy decyzja jest ostateczna -wyrzucam lub przeznaczam na szmaty do podłogi 🙂 To także sposób na zredukowanie bagażu.
- Leave things behind. Zostaw rzeczy u znajomych – jeśli będzie konieczność, wyślą ci je. Nie jestem do końca pewna, czy takie zaznaczanie terenu jest akurat wskazane, ale u mnie nie było wyjścia. Kiedy wyjeżdżałam we wrześniu do Francji, sądziłam, że zostanę tam na dłużej, na całą zimę. Zabrałam więc ciepłe rzeczy, nie przewidziawszy, że w grudniu zmienię strefę klimatyczną na afrykańską. Zatem buty zimowe i wełniany długi kardigan zostały u Rebeki – może je kiedyś odzyskam, pocztą… A może nie. Potem na Teneryfie zostawiłam część ciepłych rzeczy u Gaby 😉 Na Gomerze uszczęśliwiłam Anię kilkoma drobiazgami. Nie wiem, czy dziewczyny kochają mnie za to, ale wiem, że z 2 sztuk bagażu zeszłam na 1 🙂
- Czy Ty w ogóle coś sobie kupujesz? TAK! Pamiętacie, jak przed wylotem na Teneryfę spędziłam weekend w Bilbao – to był podarunek od Rebeki za to, że nie zawiozła mnie na lotnisko, tak jak wcześniej deklarowała. I super! Bo po drodze wydarzyły się różne przygody (o których pisałam) i poznałam też 2 interesujące osoby. W centrum Bilbao natknęłam się na second-hand 200 m od mojego hotelu, w którym w dużym pudle z ciuchami za 1 euro wyniuchałam bluzę – obecnie moją ulubioną, która ratuje mi skórę w chłodniejsze dni lub kiedy idę w góry. Bluza ma w dodatku napis One of the kind, co akurat bardzo mi odpowiada 🙂 Słowa mają moc 🙂 W Bilbao kupiłam też zupełnie nową rzecz – portfel z korka, bo mój poprzedni był stanie opłakanym. Obydwie z tych rzeczy na zdjęciu poniżej. Niedługo czeka mnie też zakup okularów przeciwsłonecznych, bo z tych obecnych schodzi już farba :):):) Dobranoc Państwu.
Sprawdź też, bo warto 🙂
- E-book: Jak tanio podróżować
- Praca zdalna: pomysły na pracę online
- Język angielski: indywidualne lekcje online
- Alternatywa zawodowo-podróżnicza: Workaway
- Znajdziesz mnie też tutaj: Facebook, Instagram
Jeśli ten wpis okazał się dla Ciebie przydatny, możesz mnie wesprzeć, zapraszając na wirtualną kawę :). Bloga finansuję sama, jak widzisz – nie ma tu irytujących reklam, brak też sponsora.